Menu

Dzień 6

Gyor – Sarszentmihaly (108 km)

Wczoraj po 20.00 docieramy do Gyor. Nasz gospodarz, Otto, przez telefon mówi że go nie ma, ale ktoś zaraz do nas wyjdzie. Stoimy pod wielkim budynkiem, który przypomina raczej biurowiec a nie blok mieszkalny.

Wychodzi do nas jakiś człowiek, przeprowadza nas przez korytarz i jesteśmy na zepleczu. Ciężko wyczuć dokąd, ale idziemy. Po chwili docieramy do czegoś co przypomina hotel robotniczy. Wygodny pokój, ciepły prysznic, jest super. Prezes robił zakupy, więc oczywiście nie ma nic do jedzenia 🙂 Dobrze że mamy jeszcze dwie zupki chińskie. Tutaj przydaje się kupiona 2 lata temu, na allegro, za 10 zł grzałka elektryczna. Gotujemy wodę i mamy pyszną kolację. Rano Otto zaprasza nas do siebie, do biura na 9.00. Na śniadanie super dietetyczne, domowej roboty ciasteczka owsiane z rodzynkami, kawka i idziemy szukać Otto. Rozwiązujemy też tajemnicę naszej lokalizacji. Spaliśmy na zapleczu szkoły w której on pracuje. Nasz gospodarz to przemiły człowiek. Pomimo, iż jesteśmy u niego w pracy, czeka na nas z poczęstunkiem. Sympatyczna konwersacja, kawka, wspólne zdjęcie. Uczymy się również nowych słów i nowych rzeczy. Palinka. W pełni naturalny produkt robiony wyłącznie z owoców, bez dodatku cukru i konserwantów. Zarówno wiśniowa jak i gruszkowa smakuje wyśmienicie.

I czas ruszać. Po 4 km jesteśmy na drodze z zakazem poruszania się rowerów. F…k. Łamię pierwszy zakaz, ale na następnym skrzyżowaniu to samo. Trudno. Wybieram jakąś polną drogę na wyczucie i od razu słyszę od człowieka małej wiary: „to nie jest dobry pomysł „ 🙂

Ale jedziemy. Nawigacja uparcie prowadzi nas na drogę z zakazem. Po 5 km spotykamy jakiegoś Węgra, który mówi, że na pewno dojedziemy tą drogą. Nie ma sensu pytać o jakieś wskazówki bo wszystkie miejscowości tutaj nazywają się prawie tak samo. Po około 35 km widzę mały błąd (6km), ale za chwile jesteśmy na właściwej drodze. Po przejechaniu 60km dostajemy od naszego gospodarza smsem nazwę ulicy i dopiero wtedy nawigacja zaczyna pokazywać drogę, którą powinniśmy jechać. Nie wiem dlaczego gdy wybrałem samo miasto prowadziła nas drogą ekspresową. Ale to już nieważne. Zostało 55km. Gdy mamy 36km to już prawie jakbyśmy byli na miejscu. Na wysokości 220m n.p.m. widzimy sympatyczny znak podjazd 10%. Cholera wie czy to dużo, czy mało. Zaczyna się jak każdy podjaz. Redukujemy bieg po biegu. Po chwili oddech zaczyna przyspieszać. Gdy jestem na wysokości 330m już mi sucho w gardle, na 380 pot zaczyna płynąć po oczach, na 420 myślę sobie k…a – kiedy to się skończy. I skończyło się na 470m. Jest pięknie, zostało już tylko 30km. Potem zjazd 12 km i już prawie w domu. Docieramy do naszego gospodarza Tatar przed 20.00. Poznajemy kolejne smaki, tym razem to śliwkowa palinka, jak również poznajemy technologię jej produkcji. Całe życie się człowiek uczy. To czas iść spać bo rano trzeba wstać.

/

Yesterday after 8 p.m. we reached Gyor. Our host, Otto, told us through phone that he is absent, but somebody will come to us. We are standing in front of a huge building which makes us a think rather of a office block, not a block of flats.

A man come to us and shows us the way through a corridor and we are in a backroom. We don`t know where we are following but we are going with him. After a while we are in a place looking as workers` hostel. A comfortable room, a hot shower, it`s great. Boss did a shopping, so we have no food 🙂 Luckily we have still 2 instant soups. Now it comes useful an electric heater bought on allegro for 10 zloty. We are boiling a water and we have a delicious supper. In the morning Otto invited us to his office for 9 a.m. For breakfast we have very healthy, dietetic and homemade flapjack with raisins, coffee and we are going to look for Otto. Now we solved an anigma of our location. We were sleeping in a backroom of a school, in which Otto works. Our host is an enormously nice guy. Unless we are in his work, he prepared for us something to eat. A pleasant talk, a coffee and a picture. We get to know also some new words and new things. Palinka. Absolutely natural produc,t made of fruits without a sugar and preservatives. Both cherry and pear tastes excellently.

And it`s high time to go. After 4 km we are on the way where is no entry for bikes. F…k. We are breaking first ban. Than I choose a dirt road following my nose and I immediately hear from a man with a small belief: „it`s not a good idea” 🙂

But we continue cycling. Navigation stubbornly leads us along the way with a ban. After 5km we meet a Hungarian, who is saying that we surly will reach our destination going this way. There is no sense in asking about tips, as almost all villiges here have very similar names. After about 35 km I notice a small mistake (6km), but after a moment we are on a correct road. After 60 km we got from our host a name of a street and only now a navigation started to work properly. We have 55km to cover. When we have 36 km we are almost at home. At the height of 220 m we see a road sign – acclivity 10%. We don`t know if it is much or not. The beginning is normal. We go down gears. Our breath is getting faster. When we are at the height of 330 m I have a dry throat, at the height of 380 m I`m slicket with sweat and at the height of 420 m I can`t wait till it ends – but finally it did at the height of 470 m. Wonderful, now we have only 30 km to cover. Than a way going down 12 km and almost at home. We are coming to our host – Tatar before 8 p.m. We are trying new taste, plum palinka, and a technology of producing it. Well…live and learn. It`s time to go sleep, as we have to wake up in the morning.

O Nas

Dzień dobry bardzo. Ja to Paweł, a ona to Iza. Witamy Cię na naszej stronie. Jesteśmy w miarę normalną parą, poza tym że nie zgadzamy się z przyjętą przez większość definicją normalności, a wręcz się przeciwko niej buntujemy. Wierzymy w to, że życie nie sprowadza się jedynie do bezsensownej konsumpcji, a do szczęścia nie jest nam potrzebny nowy ajffon. Wierzymy w życie z pasją, pełne aktywności, pokonywanie własnych słabości, a przede wszystkim wierzymy w Boga. Dzięki jego opiece i ciężkiej pracy conajmniej raz w roku możemy się wyrwać z pułapki normalności. Na tydzień, miesiąc, czy dwa. Stopem, rowerem, pieszo albo samochodem. Nie musi to być wcale daleko. Życie ma smak i zapiera dech w piersiach nawet w „naszych” Karkonoszach. Wystarczy wziąć plecak, zmienić tryb na offline, wyciszyć telefon i wyjść z domu. Przed nami miesiąc w Albanii. Rodzina i przyjaciele przyzwyczaili się już, że będąc gdzieś dalej piszemy dla nich jakąś krótką relację. Tak będzie i tym razem. Zapraszamy do wspólnej podróży.