Menu

Dzień 7

Sarszentmihaly – Bőlcske (81 km)

Czas rozpocząć 7 dzień.

Kawa, wspólne zdjęcie i czas się żegnać. Na dworze roi się od komarów, które przyleciały chyba z całych Węgier żeby nas pogryźć, na dodatek jest dość mocno rześko. Wprawdzie to aż 14 stopni, ale bardzo duża wilgotność (sąsiedztwo Balatonu) sprawia, że odczuwalna temperatura musi być niższa. Pierwszy przystanek już po 600m. Trzeba coś wrzucić na ruszt bo nie damy rady. Do pierwszego miasta w którym zaplanowaliśmy postój mamy 28km. Problemy z nawigacją która znów wyprowadziła nas na drogę ekspresową sprawiają, że nakładamy 8km. Potem już jest lepiej. Zatrzymujemy się gdzieś po drodze. Pierwszy bar na Węgrzech, gdzie można coś zjeść i zapłacić kartą Visa. Z wrażenia zamiast zamówić coś typowo węgierskiego, zamawiamy pizzę. Całe szczęście, że jest rewelacyjna.

Organizm powoli przyzwyczaja się do wysiłku i jedzie się jakby trochę lepiej. Wprawdzie jest też mniejszy wiatr i teren w miarę płaski, ale jakby nie było, jest łatwiej niż na początku. Trochę niepewności wiążemy z górami w Bułgarii i upałami w Turcji, nie wspominając o perspektywie wiatru w twarz czy kilkudniowego deszczu, ale jak Bóg da, wszystko będzie super.

To moja pierwsza dłuższa wyprawa rowerowa. Porównując ją do pieszych wędrówek, muszę przede wszystkim przyznać, że robię trochę mniej zdjęć. Teraz nie jest to takie proste. Trzeba zatrzymać rower (szkoda hamować na zjeździe, a na ciężkim podjeździe tym bardziej), plus cała reszta procedury (zjazd na pobocze, wypięcie się z pedałów, otworzenie sakwy itd.) sprawie, że zwyczajnie mi się nie chce. Nie ma takich sytuacji, jak w przypadku pieszej wędrówki, że akurat wyszło słońce zza chmur, zanim je ponownie zasłonią to masz 10 minut więc korzystając z okazji rzucasz plecak na trawę, chwytasz najlepsze ujęcia i przy okazji kontemplujesz otoczenie. Postoje planujemy pod kątem sklepów (zrobienie zakupów), czy też barów (dostęp do internetu). Trudniej też jest o kontakt z ludźmi. Rozmawiamy prawie z każdym kto jedzie w tym samym kierunku. Gdy jedziemy szybciej zwalniamy, gdy ktoś jedzie szybciej sam zwalnia, zamieniamy kilka słów, czasem to dłuższa chwila wspólnego pedałowania a później znowu jedziemy sami. W czasie pieszej wędrówki nie ma znaczenia czy ktoś stoi, czy idzie w przeciwną stronę. Jak chcesz o coś zapytać, czy chociażby się przywitać, to się po prostu to robisz. A tak poza tym, to nie ma znaczenie czy się idzie czy się jedzie. Jest naprawdę super. Ludzie którzy są naszymi gospodarzami sprawiają, że zawsze czujemy się dobrze. Czasami mamy wrażenie jakbyśmy byli u kogoś z rodziny, a nie u zupełnie obcego człowieka. Drogi którymi jedziemy, widoki które widzimy, jedzenie które jemy, wszystko to sprawia, że mogę tylko napisać: rusz się, weź dzieci, żonę, dziewczynę i zobacz co życie ma do zaoferowania. No chyba, że musisz postawić piękny płot, który zrobi wrażenie na całej wsi i na resztę nie masz czasu i energii, to już zupełnie inna sprawa. Wówczas cofam wszystko co napisałem wcześniej. Ale to tak zupełnie na marginesie.

Dziś pierwszy raz docieramy na miejsce tak wcześnie. Po 17.00 już jesteśmy po prysznicu, pranie się robi, a że dziś śpimy w winnicy u kolejnego wspaniałego człowieka Milana, to czas na nowe smaki i na nowe doświadczenia.

P.S. Dziś mieliśmy przygodę za sprawą Witka, który wpadł na pomysł zakupu gruszek na przydrożnym straganie i zjedzenia ich bez umycia. Jak mi o tym powiedział od razu czułem że to się źle skończy. I się nie myliłem. Na konsekwencje nie musieliśmy długo czekać, dobrze jednak że zdążyliśmy dotrzeć na nocleg 🙂

/

It`s time to begin the 7th day. Coffee, a picture and we have to say goodbye. There are a lot of mosquitoes outside, I suppose they came from all over the Hungary to bite us. In addition to this it is quite chilly. Admittedly it is almost 14 degrees but a high humidity (we are near the Balaton Lake) cause that we feel as if it was colder. We have a first break already after 600 m. We have to eat something, otherwise we won`t be able to continue the way. We have still 28 km to a town I which we were planning a first stop. We have again problems with navigation and we again did 8 km more. Later is better. We found a first bar in Hungary where we can buy a Visa Card. In amazement instead of order something typical for this region we ordered a pizza. Luckily it was absolutely delicious.

Our body became accustomed to en effort and cycling now is more pleasant. It is also weaker wind and roads are rather flat, but even apart from that it is easier now. There is little uncertainty connected with mountains in Bulgaria, high temperature in Turkey, possible the way against the wind or several rainy days, but if God wants, everything will be all right.

It is my first longer bike trip. In comparison to hiking, first of all I have to admit that I`m taking less photos. Now it`s not so simply. I have to stop (it`s pity to brake while going down, even more when you are going steeply up), and in addition to that all the procedure (going to the verge, disconnect boots from pedals, open a baggage and so on), makes me often resign. There are no situation like this when you are going on foot. If you see a sun coming from behind cloud you throw your rucksack on a grass, immortalize the best views and contemplate the surrounding. Breaks we are planning considering shopping or bars with wi-fi. We have less contact with other people. We are talking with everybody who is going the same direction as we, when we are cycling faster we slow down and vice versa, a small talk, sometimes we go together little longer and then separately again. During walking trip it doesn`t matter if somebody is standing or going and where. If you want ask something or say hello you are just doing it. But generally it is irrelevant if you are cycling or going on foot. It is simply amazing. People who are our hosts make us always feel comfortable. Sometimes we feel as if we were with our family not with strangers. The ways that we go, views that we see, food that we eat, all of this cause that I have to write: move yourself, take your wife, children, girlfriend and check what life can offer you. Unless you have to build a magnificent fence, that will impress all the neighbourhood and you have no time and energy for other things. If so, I withdraw all of it, it is completely different perception.

It first day when we finish so early. After 5 p.m. we are after a shower and we are doing washing. And because of the fact that we are sleeping in a vineyard with a great guy – Milan – it`s time for new tastes and new experiences.

P.S. Today we had not so nice adventure because of Witek who bought some pears and we ate them without cleaning them. I felt that it will have bad effects and we didn`t have to wait for them so long. Fortunately we managed to reach Milan`s home in time

O Nas

Dzień dobry bardzo. Ja to Paweł, a ona to Iza. Witamy Cię na naszej stronie. Jesteśmy w miarę normalną parą, poza tym że nie zgadzamy się z przyjętą przez większość definicją normalności, a wręcz się przeciwko niej buntujemy. Wierzymy w to, że życie nie sprowadza się jedynie do bezsensownej konsumpcji, a do szczęścia nie jest nam potrzebny nowy ajffon. Wierzymy w życie z pasją, pełne aktywności, pokonywanie własnych słabości, a przede wszystkim wierzymy w Boga. Dzięki jego opiece i ciężkiej pracy conajmniej raz w roku możemy się wyrwać z pułapki normalności. Na tydzień, miesiąc, czy dwa. Stopem, rowerem, pieszo albo samochodem. Nie musi to być wcale daleko. Życie ma smak i zapiera dech w piersiach nawet w „naszych” Karkonoszach. Wystarczy wziąć plecak, zmienić tryb na offline, wyciszyć telefon i wyjść z domu. Przed nami miesiąc w Albanii. Rodzina i przyjaciele przyzwyczaili się już, że będąc gdzieś dalej piszemy dla nich jakąś krótką relację. Tak będzie i tym razem. Zapraszamy do wspólnej podróży.