Menu

Dzień 3

Bystrice nad Pernstejnem – Hustopece (83 km)

Dobrze że dziś trochę mniej do przejechania niż przez dwa ostatnie dwa dni. W czasie śniadania patrzymy z niepokojem na ruszające się od wiatru drzewa. Obaj czujemy mięśnie nóg, ale jest dobrze. Ruszamy. Po chwili zjazdu znów zaczyna się podjazd. Nie taki jak wszystkie wczorajsze, ale mimo wszystko. I tak na przemian: góra, dół, góra, dół, na naszej stacji Orlen, która tutaj nazywa się trochę inaczej, robimy pierwszą przerwę. Ostatnie kanapki z Polski, kawa z termosu i ruszamy. Małe zakupy w Lidlu i już mamy Brno. Na obrzeżach miasta znajdujemy przytulną restaurację gdzie możemy bezpiecznie zostawić rowery, odpocząć i zjeść coś ciepłego. Tak więc zupka grzybowa, szaszłyczek, nawadniamy się substancją zawierającą dużo witaminy B i innych bardzo potrzebnych witamin. Po sympatycznej przerwie aż się nie chce ruszać dalej.

Ale mus to mus, więc po obiedzie jedziemy do centrum Brna. Pierwsze wrażenie jest takie, że zwiedzanie starówki rowerem z sakwami i pedałami SPD to nie jest dobry pomysł. W którą ulicę nie wjedziemy, wszędzie schody. Tak więc zerknęliśmy z grubsza, ja nauczyłem się przejeżdżać rowerem przez tory tramwajowe (wcześniej ledwo uniknąłem wywrotki ) i możemy stwierdzić, że Brno jest ok. Zwłaszcza że daliśmy radę wyjechać z niego 3 pasmową drogą.

Otoczenie zmienia się dużo szybciej niż podczas pieszej wędrówki. Wspinamy się na wzniesienia, za chwilę jesteśmy w centrum Brna, po chwili nawigacja prowadzi nas labiryntem strefy przemysłowej i już jesteśmy w środku ogródków, działkowcy obok i jedziemy szutrową drogą równolegle obok torów. Za chwilę wjeżdżamy do centrum małej wioski i tak w kółko. Po drodze łamiemy kilka zakazów wjazdów i wychodzi nam to na dobre. Podążanie za objazdem to by były dodatkowe kilometry. O 17.00 jesteśmy u naszego gospodarza. Wita nas jego tata. Prowadzi na pokoje, kuchnia, prysznic, pralka. Po 18.00 przyjeżdża Honza. W tym roku przejechał ponad 8000km rowerem przez Stany Zjednoczone. To jest zapowiedź naprawdę ciekawego wieczoru. Po powrocie z pizzerii spędzamy wieczór z rodzicami Honzy. To jest naprawdę dobry czas.

/

Good that today there is a shorter distance to cover. During breakfast we are watching at trees moving because of the wind. We feel our muscles but it`s ok. We set off. After a moment riding down the road is going up. The acclivity is not so steep as yesterday but it is also not easy. On a filling station Orlen, which is hehe calles in another way, we have a first break. Last sandwiches from Poland, coffee from thermos and we ride again. Than small shopping in Lidl and we are already in Brno. On the suburbs we are finding a cosy restaurant where we can leave our bikes safely, take rest and eat something hot – a mushroom soup, shashlik and we drink a lot a water with vitamins and after such a nice break it`s hard to force ourselves to mowe forward. But we have to, so after a dinner we are going to the center of Brno. My first conclusion is that visiting a city with bikes, huge baggage and SPD pedals is not a good idea. Every way we are going there are steps.

The surrounding changes much more faster than during hiking. We ride up, after few minutes we are in the center of Brno, than a navigation leads us across a maze of industry zone and here we are between allotments, we passed many gardeners and ride a path along tracks. After a while we reach a small town and it`s constantly repeats. We broke some rules, but it was helpful, as we could follow shorter way. At 17 we are at our host`s home, we are welcomed by his father. We are going to our room, than kitchen, shower and a washing machine. After 18.00 came Honza, he cycled 8000km across United States this year and this fact forecasts an interesting evening. After supper in pizzeria we spent the evening with Honza`s parents. It was a really good time

O Nas

Dzień dobry bardzo. Ja to Paweł, a ona to Iza. Witamy Cię na naszej stronie. Jesteśmy w miarę normalną parą, poza tym że nie zgadzamy się z przyjętą przez większość definicją normalności, a wręcz się przeciwko niej buntujemy. Wierzymy w to, że życie nie sprowadza się jedynie do bezsensownej konsumpcji, a do szczęścia nie jest nam potrzebny nowy ajffon. Wierzymy w życie z pasją, pełne aktywności, pokonywanie własnych słabości, a przede wszystkim wierzymy w Boga. Dzięki jego opiece i ciężkiej pracy conajmniej raz w roku możemy się wyrwać z pułapki normalności. Na tydzień, miesiąc, czy dwa. Stopem, rowerem, pieszo albo samochodem. Nie musi to być wcale daleko. Życie ma smak i zapiera dech w piersiach nawet w „naszych” Karkonoszach. Wystarczy wziąć plecak, zmienić tryb na offline, wyciszyć telefon i wyjść z domu. Przed nami miesiąc w Albanii. Rodzina i przyjaciele przyzwyczaili się już, że będąc gdzieś dalej piszemy dla nich jakąś krótką relację. Tak będzie i tym razem. Zapraszamy do wspólnej podróży.