Menu

2017 – Sardynia – kolejna wyspa przed nami

Zaczynamy już 4 października.

2017 – Lanzarotte – 300km z plecakiem po wyspie

Plan był zupełnie inny.  Naszym pomysłem na wiosnę 2017r. był Główny Szlak Beskidzki. Najdłuższy górski szlak w Polsce liczący około 500km. Dla mnie (Pawła) dodatkową motywacją do przejścia szlaku był fakt iż do zdobycia Korony Najwyższych Szczytów w Polsce zostało mi już tylko 5 położonych właśnie na szlaku albo tuż obok niego. Iza Koronę ma już dawno za sobą:). Tak więc wszystko było gotowe łącznie z datą startu 14 marca.Wszystko oprócz pogody. Cały czas pada i przez najbliższy tydzień padać będzię, więc  trzymanie się planu byłoby sztuką dla sztuki. W niedzielę 12 marca po 3 godzinach mieliśmy plan B – Lanzarotte. Przy okazji udało się spełnić kolejne marzenie 0dpalasz komputer, znajdujesz tani bilet i lecisz gdzieś bez żadnych przygotowań. Ostanie 2 z 3 biletów kupiliśmy tuż przez 19.00. W trakcie autoryzacji płatności zawiesiła się przeglądarka więc dopiero rano dostaliśmy potwierdzenie od operatora – tak, bilety są kupione. 10 godzin na pakowanie i układanie planu, a wieczorem wsiadamy auto i jedziemy na Okęcie. To był naprawdę dobry pomysł.

2016 – Albania samochodem w jeden miesiąc

 

2015 – Camino Portugalskie we dwoje

Jaki plan – to jest pytanie które zadaję sobie w miarę regularnie. Plan na jutro, plan na życie, plan na następną wyprawę. Tak więc już w drodze do Jerozolimy padło pytanie a co za rok. Odpowiedź skrystalizowała się po powrocie. Mimo apetytu na Camino Norte czy Camino Via de la Plata wygrało ponownie Camino Portugalskie. Start, tradycyjnie J, w połowie września. Chcieliśmy jechać stopem, ale gdyby trafił się jakiś tani lot to nie wykluczaliśmy tej opcji. 3 dni przed wyjazdem kompletnie przez przypadek sprawdziłem blablacar i okazało się że jest przejazd na trasie Gdańsk Walencja, a że akurat mieliśmy transport dzień przed startem do Gniezna wyszło idealnie. Z Walencji kierunek Sewilla, potem Lagos, Sagres i startujemy dokładnie w tym samym miejscu gdzie zaczynałem 3 lata temu. Cel pierwszy to Santiago de Cacem, szlakiem Rota Vicentina, który prowadzi częściowo trasą którą szedłem, ale zdecydowanie bliżej oceanu. Następnie Lizbona, tam 2,3 dni postoju i ruszamy spod katedry do Porto skąd dalej Camino Nadbrzeżnym do Santiago de Compostela. Jeżeli czas pozwoli to chcemy pójść dalej na Przylądek Fisterra (w średniowieczu miejsce uważane za koniec świata). Taki jest plan, jak będzie będziemy się tego dowiadywać dzień po dniu. W związku z tym że piszemy w dużym stopniu dla rodziny, przyjaciół i bliższych czy dalszych znajomych zachęcamy do wspólnej wędrówki. Komentujcie, pytajcie, podpowiadajcie o czym moglibyśmy napisać a my w miarę możliwości będziemy reagować. Pozdrawiamy Paweł i Iza

Mała zapowiedź:

2014 – Szklarska Poręba – Jerozolima

 

Jak już człowiek był w Santiago de Compostela i w Rzymie to pomysł na następną wyprawę jest oczywista oczywistością J. Tak też było w moim przypadku.

Kierunek Jerozolima, oczywiście z progu własnego domu. Z jednej strony nie miałem 3 miesięcy wolnego żeby wybrać się na pieszą wędrówkę, z drugiej strony  wyprawa rowerowa od dłuższego czasu chodziła mi po głowie. Do czasu rozpoczęcia przygotowań moje roczne przebiegi to było jakieś 200 km w sezonie, z czego maksymalny dystans dzienny to 50km. Nie miałem więc w zasadzie większego wyboru, pozostało się  tylko przygotować.

Kondycyjnie i sprzętowo. Jak to się robi. Po prostu trzeba wsiąść na rower. . Tyłek bolał ale tylko przez kilka dni. Wow, ale byłem z siebie dumny jak w pierwszym tygodniu przejechałem  300km. Potem zaczęła przychodzić poprawa formy. Gdy przesiadłem się ze swojego starego górala na nowy rower krosowy poczułem się jakbym dostał skrzydeł. Równolegle do pracy nad formą powstawał plan trasy. Bardzo ambitny, mieliśmy jechać przez Słowenię, Chorwację, Czarnogórę , ale po przejechaniu czeskich Karkonoszy doszedłem do wniosku że to chyba nie jest dobry pomysł, nie ta kondycja tak więc już po kilku dniach trasa doczekała się pierwszej modyfikacji. Kolejna modyfikacja czekała mnie w Turcji. Gdy byłem już bliżej prognoza pogody mówiły o temperaturze około zera i możliwych opadach śniegu w górach a nie po to człowiek jedzie w październiku do Turcji żeby tam marznąć. Zdecydowałem się na wariant nadmorski i to był naprawdę dobry pomysł.

2013 – Szklarska Poręba – Rzym

Przygotowań do drogi nie było zbyt dużo. Po powrocie z Portugali musiałem w minimalnym stopniu uzupełnić sprzęt. Potrzebowałem nowy śpiwór, październik w Alpach Słoweńskich to nie to samo co październik w Portugalii, kupiłem nowy mniejszy plecak (1kg lżejszy), softshell bez kaptura zamieniłem na taki z kapturem i byłem gotowy. Chciałem iść przez Słowenię, Wenecję, San Marino i Asyż. Wszystko. Jeżeli dodamy do tego fakt że wszystkie drogi prowadzą do Rzymu to wiedziałem że będzie łatwo. W ramach sprawdzenia ekwipunku i przygotowań kondycyjnych przeszedłem w marcu 2013 Główny Szlak Sudecki, czyli szlak który prowadzi przez całe Sudety ze Świeradowa Zdrój do Prudnika. Potem pozostało już tylko odliczanie czasu do wyjścia.

2013 – Główny Szlak Sudecki

GSS czyli Główny Szlak Sudecki. To drugi najdłuższy po Głównym Szlaku Beskidzkim szlak w polskich górach. Na przestrzeni lat przebieg szlaku ulegał pewnym modyfikacjom. Obecnie rozpoczyna się wŚwieradowie-Zdroju, prowadzi przez Góry Izerskie (Wysoka Kopa, Wysoki Kamień) do Szklarskiej Poręby, następnie przez Karkonosze (Wodospad Kamieńczyka, Wielki Szyszak, Przełęcz pod Śnieżką) do Karpacza; kolejnymi etapami są Rudawy Janowickie (Skalnik) do Krzeszowa, Góry Kamienne i Góry Czarne do Jedliny-Zdroju; Góry Sowie (Wielka Sowa), Przełęcz Srebrna oddzielająca je od Gór Bardzkich. Dalej, interesującą miejscowością na szlaku są Wambierzyce, skąd trasa prowadzi w Góry Stołowe (Skalne Grzyby, Błędne Skały) i do sudeckich uzdrowisk: Kudowy-Zdroju, Dusznik-Zdroju; dalej: Góry Orlickie, Bystrzyckie, Wodospad Wilczki, Masyw Śnieżnika, Krowiarki, Lądek-Zdrój, Góry Złote do Paczkowa (gdzie przez wiele lat kończył się na dworcu PKP) i dalej przez Kałków, Głuchołazy, Góry Opawskie do Prudnika[1]. Szlak omija kilka ważnych sudeckich punktów, w tym szczyty: Śnieżki oraz Śnieżnika.

 Tyle z oficjalnych informacji. Lubię chodzić, lubię góry, dopóki mieszkam w tych stronach postanowiłem bliżej je poznać. To była zupełnie inna droga niż Camino. Gdy ruszałem z dworca PKP w Prudniku przyszła mi do głowy myśl po co mi te wszystkie ciepłe ubrania, było chyba z 10 stopni na plusie, świeciło słońce. Po godzinie zaczął padać śnieg z deszczem a na Biskupiej Kopie było już minus 10. Tak jak w Portugali spotkałem wielu fajnych ludzi, wspomnę tylko dwie.

Pierwszą noc miałem spędzić w Głuchołazach. Gdy dotarłem na nocleg okazało się że właściciel zapomniał o rezerwacji i nie ma go w domu. Po 20 minutach czekania na zewnątrz przyjechał po mnie ktoś kto prowadził agroturystykę gdzieś koło Głuchołaz. Wszystko było super ale nie zdążyłem zrobić zakupów na śniadanie. Rano ruszam przy minus 6 stopniach. Po drodze nie miałem żadnego baru, zakupy zrobiłem w sklepie, ale śniadania gdzieś na zimnej ławce nie pociągało mnie. Postanowiłem iść dalej. Gdy już wychodziłem z miejscowości, przed sobą miałem kilka kilometrów drogi przez otwarte pola, wstąpiłem do jakiegoś domku i zapytałem czy można się ogrzać. Gospodyni zaproponowała herbatę i po chwili fasolkę po bretońsku.  Najlepsze są prezenty których się kompletnie nie spodziewasz. Takich ciepłych ludzi było wielu. Nie chodzi o to że cały czas gdzieś chodziłem po domach i czekałem aż ktoś da mi coś do jedzeniaJ, fajnych ludzi można spotkać wszędzie wystarczy być otwartym . Pani w sklepie w Ścinawce Średniej, rowerzysta gdzieś  po drodze, kelnerka w małym barze w Wambierzycach, Asia z którą wróciłem stopem ze Świeradowa do Szklarskiej Poręby czy ratownik GOPR który w czasie zamieci na drodze ze Śnieżki na Szrenicę podjechał do mnie na skuterze, chwile porozmawiał i życzył powodzenia. To wszystko zostaje w człowieku na długi czas.

2012 – Camino Portugalskie

Po udanej wyprawie Żukiem dookoła Polski, w roku 2012 postanowiliśmy wyruszyć  Żukiem dookoła Bałkanów. W trakcie przygotować uświadomiłem sobie że największa zaleta projektów zespołowych – nie jesteś w nich sam, jest ich największą wadą – nie wszystko zależy od Ciebie. Gdy więc spostrzegłem  że możemy nie zdążyć z przygotowaniami, zacząłem przygotowania do planu B. Wymyślenie go nie było trudne, kiedyś czytałem Pielgrzyma Paulo Coelho i pomysł wędrówki do Santiago de Compostela powracał od czasu do czasu w mojej głowie. Po wielu godzinach spędzonych na czytaniu forów i przewodników, wybrałem wtedy jeszcze mało popularną Drogę Portugalską, która startuje ze schodów katedry w Lizbonie. Do tego taką wisienką na torcie miał być start samego południa Portugalii, Przylądka Św. Wincentego – najdalej na południowy zachód wysuniętego punktu Europy. Dlaczego Camino Portugalskie. Mała popularność przekłada się na mniejszą liczbę pielgrzymów, nie ma na niej wyścigu szczurów między schroniskami który ma miejsce w sezonie na drodze francuskiej. Jeżeli chcesz znaleźć miejsce w schronisku musisz ruszać o 4 czy 5 nad ranem. To nie było dla mnie. Kolejnym argumentem był element niewiadomej. Mniej infrastruktury nie pozwala do końca zaplanować wszystkiego, a to siłą rzeczy uczy zaufania i otwartości. Ruszając miałem wydrukowane przewodniki Macieja Ratajczyka ze strony www.caminodesantiago.pl które służyły i sprawdziły się jako źródło informacji o drodze, noclegach, atrakcjach, barach, sklepach czyli wszystkim czego potrzebowałem.

Ostatnim elementem dla którego wybrałem Portugalię była pogoda. Koniec września na południu Portugalii to pogodowo środek naszych wakacji.

Tak to właśnie było. W wielu publikacjach można znaleźć informację że Camino zmienia ludzi. Wielu takich których Camino zmieniło poznałem po drodze. Chociażby parę Belgów którzy ruszyli z progu własnego domu, przeszli ponad 2000km z siedmiomiesięczna córką i po dwóch latach od powrotu zdecydowali o całkowitej zmianie swojego życia. Wynajęli swój dom, kupili campera i od dwóch lat, teraz już z dwójką dzieci podróżują po świecie. Dla mnie największą zmianą było wyrwanie się z pułapki bezsensownej konsumpcji. Na południu Portugalii widziałem inne życie niż u nas w Polsce. Pierwszy samochód który miał ksenonowe światła zobaczyłem po tygodniu, bardzo mało nowych samochodów, bardzo wiele samochodów 20, 30 letnich które znam z telewizji a niektóre modele Citronenów, Peugotów czy Renault których nie widziałem nigdy w życiu. W zamian za to widziałem mnóstwo uśmiechniętych ludzi, ludzi którzy nie musza pracować na te wszystkie gadżety mają czas na to żeby żyć. Być z rodziną, z dziećmi, przyjaciółmi czy sąsiadami. Uśmiechnięci, zadowoleni, otwarci. Po powrocie z Portugalii wiedziałem co chcę robić w przyszłym roku. Chcę iść do Rzymu. Tym razem z progu własnego domu.

2011 – Dookoła Polski

Rok 2011 szybko zleciał. Gdy w listopadzie wymyśliliśmy zakup Żuka, pozostało bardzo mało czasu na realizację pomysłu. Zakupiony w Radomiu za 1000 zł Żuk, pojechał do Białegostoku, gdzie po zmianie oleju i sprawdzeniu stanu technicznego był gotowy do wyprawy. Pierwszy test a więc przejazd do Wałbrzycha poszedł gładko tak więc pełni entuzjazmu wyruszyliśmy 16.12 w naszą podróż.

Święta za pasem,  plan był bardzo prosty. Jedziemy dookoła Polski, jak najbliżej naszych granic, po drodze docieramy do położonych najdalej na zachód, północ, wschód i południe punktów Polski.  Przerwy mieliśmy tylko na tankowanie i usuwanie awarii a pozostały czas spędziliśmy w aucie. 5 osób, 5 dni NON STOP i  3491 km, a potem jeszcze klika dni nie mogliśmy się przyzwyczaić do ciszy panującej dookoła 🙂

To był świetny czas. Pełni entuzjazmu i wielkich planów oczekiwaliśmy na rok 2012 w którym mieliśmy wyruszyć Żukiem na kolejną wyprawę.

2010 – Isla de Tarifa

W wakacje, gdzieś w Internecie zobaczyłem zdjęcie Afryki, wykonane z Przylądka Tarifa, najdalej na południe wysuniętego punktu Europy. Tkwiło ono gdzieś w mojej głowie, aż w końcu zdecydowałem że chcę ten widok zobaczyć na żywo. Nie miałem żadnego doświadczenia w samodzielnym podróżowaniu, więc po krótkiej rozmowie z moim przyjacielem Flawiuszem, przekonałem go do pomysłu.

Ruszamy stopem ze Zgorzelca, przez Niemcy, Francję na przylądek Tarifa. Stąd mamy Afrykę na wyciągnięcie ręki, 12 km w lini prostej. Pełen spontan, żadnego konkretnego planu, gdy łapiemy pierwszego stopa to wiemy, że dalej już jakoś będzie i rzeczywiści było. Mnóstwo ciekawych ludzi po drodze, niespodziewane zwroty akcji i docieramy na miejsce. Jest dokładnie to co miało być. Jest Afryka, jest upał, jest przygoda. Po Hiszpanii jeżdzenie autostopem jest prawie nie możliwe, rezygnujemy więc z wyjadu na Przylądek Roca, najdalej na zachód wysunięty punkt Europy leżący tuż za Lizboną i kierujemy się do sankturium w Lourdes a następnie do Paryża. 14 dni przygody prawie 7000km pokonany dystanas w większości autotopem. To było zupełnie coś innego niż grzeczny tygodniowy all inclusive w Turcji gdzie największym wyzwaniem było znalezienie zimnego piwa.

To był mój pierwszy krok na drodze do wielkiej przygody. Zapraszam do obejrzenia zdjęć. Zobaczycie tam kierowców z którymi jechaliśmy, miejsca które widzieliśmy i wielu sympatycznych ludzi z którymi mieliśmy kontakt po drodze. To wszystko sprawiło że nie mogłem się już doczekać roku 2011.