Menu

Dzień 10

Gospodincji – Zemun Polje, Belgrad (126 km)

Zanim na stole pojawi się śniadanie brat Luby proponuje sznapsa, czyli w tym przypadku rakiję gruszkową. W Polsce byłoby to abstrakcją, ale trzeba być otwartym na nowe doświadczenia. Witek mówi nie, kawa wystarczy, ale smak jest na tyle fantastyczny, że za chwilę chce już jednak spróbować 🙂

Na śniadanie burek, typowo serbska potrawa. Taki placek z ciasta francuskiego z mięsem albo z serem. Przepyszny. Ruszamy. Chwila moment i jesteśmy w Nowym Sadzie. Tutaj bawię się nawigacją i przez przypadek wyłączam opcję – unikaj dróg lokalnych. Po dwóch godzinach pedałowania non stop pod górę, w środku lasu, stoimy przed jakąś bramą. Prawie tam wjeżdżamy, gdy nagle zatrzymuje się obok nas samochód i kierowca mówi, że jesteśmy na terenie wojskowym, a za bramę jest absolutny zakaz wjazdu. Rozglądam się i faktycznie widzę kamery na słupach. Pytam, to czemu nigdzie nic nie jest napisane. On mówi, że był szlaban na dole (faktycznie był, ale kto by się tym akurat przejął) i tu nie powinno nas być. Tak więc wracamy do Nowego Sadu. 2,5 godziny i jesteśmy w punkcie wyjścia. Za chwilę podjazd 8 % ,potem Witek łapie gumę i takie tam.

Gdy już jesteśmy 30km przed celem zatrzymujemy się w barze. Może będzie wi fi. Nie ma, ale za chwilę kelner przynosi nam 2 białe kieliszki lokalnej substancji – pokazuje gościa przy sąsiednim stoliku i mówi, że to dla dżentelmenów z Polski. Kolejne 10km i kolejny postój. Po kilku kilometrach od tego postoju wykonuję ruch który znają wszyscy moi znajomi i który wykonywałem już kilkukrotnie na tej wyprawie – zatrzymuje się gwałtownie i mówię – poczekaj, muszę sprawdzić czy zabrałem …. ( w tym wypadku laptopa). Sprawdzam prawie dla czystej formalności tak jak zwykle, ale szukam i… tym razem nie mam. Pytam Witka czy robi sobie jaja i czy go schował? Niestety nie. Ściągam sakwy i 7km ostrego pedałowania na stację benzynową. Jak cudownie się jedzie bez bagażu. Całe szczęście opłacało się wrócić i odzyskałem sprzęt. Tym sposobem zamiast 92km wyszło mi 126 km na koniec dnia, a cały dystans od startu to już ponad 1000km. Przeleciało nie wiadomo kiedy. Na spotkanie wyjechał nasz gospodarz Jova i po chwili jesteśmy prawie w Belgradzie.

Before we got a breakfast Ljuba`s brother offered us a schnapps, this time it was a pear rakija – a fruit brandy popular in the Balkans. In Poland it would be a kind of abstraction, but here we have to be open for new experiences. Witek said no, coffee will be enough, but a taste is so amazing that he decided to try 🙂

For breakfast we got a traditional Serbian food – some kind of pancake made of puff pastry with cheese or meet. Fantastic. We are starting. Not a long time later we are in Nowy Sad. Here I`m manipulating with navigation and accidentally I turned off an option – avoid local ways. After 2 hours riding up, in the middle of a forest, we are standing in front of a gate. We almost entered it, when suddenly stopped a car and a driver told us that we are on a military zone and it is absolutely forbidden. We are looking around and in fact, there are cameras on poles. I`m asking why there is no warning, but he said that a little earlier there was a barrier (yes.. it was, but we didn`t care…) and we shouldn`t be here at all. So we go back to Nowy Sad. 2,5 hours later we are in the same point. Than we have 8% acclivity and later Witek has a flat and so on.

When we have only 30 km to the end, we stop in a bar in the hope that there will be wi-fi. There is no wi-fi but after a moment a waiter is bringing two white glasses full of local production, he is showing at a man sitting next to the bar and telling that it is for gentlemen from Poland. Next 10 km and next break. After few kilometers I`m making the same gestures as usually – I suddenly stop and telling Witek that I have to check if I took…(this time – a laptop). I`m checking like it`s just a formality but I`m looking for it and…this time I have forgotten. I`m asking Witek not to do so silly jokes maybe he had hidden it? But no, so I left a baggage and extremely fast I`m going back 7 km. But what a great ride it was – without pannier cycling. It was worth it as I found my equipment. And in this way instead of 96 km I did 126km, and today we exceeded 1 000 km. Our host for tonight met us on a road and after moment we are almost in Belgrade.

O Nas

Dzień dobry bardzo. Ja to Paweł, a ona to Iza. Witamy Cię na naszej stronie. Jesteśmy w miarę normalną parą, poza tym że nie zgadzamy się z przyjętą przez większość definicją normalności, a wręcz się przeciwko niej buntujemy. Wierzymy w to, że życie nie sprowadza się jedynie do bezsensownej konsumpcji, a do szczęścia nie jest nam potrzebny nowy ajffon. Wierzymy w życie z pasją, pełne aktywności, pokonywanie własnych słabości, a przede wszystkim wierzymy w Boga. Dzięki jego opiece i ciężkiej pracy conajmniej raz w roku możemy się wyrwać z pułapki normalności. Na tydzień, miesiąc, czy dwa. Stopem, rowerem, pieszo albo samochodem. Nie musi to być wcale daleko. Życie ma smak i zapiera dech w piersiach nawet w „naszych” Karkonoszach. Wystarczy wziąć plecak, zmienić tryb na offline, wyciszyć telefon i wyjść z domu. Przed nami miesiąc w Albanii. Rodzina i przyjaciele przyzwyczaili się już, że będąc gdzieś dalej piszemy dla nich jakąś krótką relację. Tak będzie i tym razem. Zapraszamy do wspólnej podróży.