Menu

Dzień 22: Golega – Tomar 31,5 km

Po wczorajszym deszczu chyba pierwszy raz sprawdziliśmy pogodę, cały dzień ma padać. Co zrobić, swoje i tak trzeba przejść. Szykujemy peleryne, kurtke i spodnie przeciwdeszczowe żeby mieć je w pogotowiu i znów jeszcze po ciemku startujemy. Pogoda robi nam niespodziankę i co prawda na niebie są chmurki ale niegroźne, poźniej pojawia się słońce i lato w pełni. Zatrzymujemy sie w barze na kawkę i ciasteczko. Mimo że nikt z obsługujących w lokalnych barach nie zna angielskiego, to szybciej lub wolniej, ale zawsze się jakoś dogadamy. Po godzinie 10 spotykamy Noela, wczoraj poznanego Irlandczyka i z nieskrywaną radością z obu stron idziemy dalej. Powoli zaczynają krążyć nad nami chmury, zaczyna padać, więc się ubieramy. Wychodzi słońce, grzeje niemiłosiernie więc trzeba się rozebrać i tak kilka razy. W eukaliptusowym lesie wycinka zrobiła swoje i poginęły znaki więc zgubiliśmy szlak, idziemy więc wzdłuż głównej szosy do najbliższej miejscowości przez którą przebiega Camino. Przy małym deszczu już się z Pawłem poddajemy i nie zakładamy kurtek, Noel ma szybszy patent – parasol. Mimo że jest od nas jedno pokolenie starszy, tempo ma bardzo dobre i po jakims czasie zostajemy w tyle. Przez deszcz nie było gdzie odpocząć, więc jak tylko pojawił się kolejny bar, chętnie do niego wstąpiliśmy, tym razem kanapka z szynką, bo to jedyne co pani nam zaoferowala do jedenia i degustacja porto. Jak tylko się rozsiedliśmy, na dworze rozpętało się oberwanie chmury. Ulicami płynęła rzeka. Wkrótce po wyjściu znaleźliśmy szlak, w miasteczku był też upragniony sklep, więc małe zakupy, i rozpętało się na nowo. Tym razem zakładam i spodnie przeciwdeszczowe i pierwszy raz testuje peleryne. Cały proceder ubierania tego chyba kosmicznego dla tutejszych mieszkańców stroju oglądają dwaj panowie, jak tylko sie ze wszystkim uporałam, ze szczerym uśmiechem pokazują że OK i życzą dobrej drogi. Wychodzimy w ulewie, ale już po kilku minutach chmury znikają… Później zrobiło się parno i leniwie, także ostatnie kilometry pokonaliśmy w ciszy i skupieniu, ciesząc się gdy zobaczyliśmy tabliczkę Tomar. Nocleg u bombeiros. Prysznic, pranie, zakupy i jedzenie. Pawła bolała stopa więc postanowił zostać już na miejscu, mnie ciekawiło miasto więc postanowiłam zrobić rundke po starówce. Nie zrobiłam więcej jak 50 m gdy spotkałam Noela, właśnie próbował skorzystać z Pawła wizytówki i zadzwonić do nas, ale nie udało się, za to udało nam się spotkać we wcale nie tak małym mieście. Bardzo się ucieszyliśmy, jeszcze chwile wcześniej wspominaliśmy z Pawłem że szkoda że nie zrobiliśmy sobie wspólnego zdjęcia. Noel bardzo szczery i uśmiechnięty człowiek mile zapisał się w naszej pamięci. Zaproponowałam że pokaże mu jak śpimy u bombeiros, dla niego i wycieczka stopem i nocowanie u strażaków to czysta abstrakcja, ale bez wywyższania się po prostu był pełen podziwu i z fascynacją wysłuchiwał naszych opowieści. Sam nocował we wcześniej zarezerwowanych hostelach, także nie potrzebował nawet śpiwora i karimaty. Jak się okazało zaraz gdy się rozstaliśmy, dopadła go najgorsza ulewa, niestety nie zauważył baru, do którego my trafiliśmy. Na noclegu wywiesił na dworze rzeczy żeby mu wyschły i poszedł pod prysznic, pech chciał że przyszła kolejna ulewa i jeszcze bardziej mu wszystko zmoczyła. To nie był jego dzień, ale nie było po nim tego widać. Niezmiernie uśmiechnięty i pozytywnie nastawiony. Została mi niecała godzinka do zachodu słońca, więc szybko na starówkę, a chłopcy zostali sobie jeszcze pogadać.

O Nas

Dzień dobry bardzo. Ja to Paweł, a ona to Iza. Witamy Cię na naszej stronie. Jesteśmy w miarę normalną parą, poza tym że nie zgadzamy się z przyjętą przez większość definicją normalności, a wręcz się przeciwko niej buntujemy. Wierzymy w to, że życie nie sprowadza się jedynie do bezsensownej konsumpcji, a do szczęścia nie jest nam potrzebny nowy ajffon. Wierzymy w życie z pasją, pełne aktywności, pokonywanie własnych słabości, a przede wszystkim wierzymy w Boga. Dzięki jego opiece i ciężkiej pracy conajmniej raz w roku możemy się wyrwać z pułapki normalności. Na tydzień, miesiąc, czy dwa. Stopem, rowerem, pieszo albo samochodem. Nie musi to być wcale daleko. Życie ma smak i zapiera dech w piersiach nawet w „naszych” Karkonoszach. Wystarczy wziąć plecak, zmienić tryb na offline, wyciszyć telefon i wyjść z domu. Przed nami miesiąc w Albanii. Rodzina i przyjaciele przyzwyczaili się już, że będąc gdzieś dalej piszemy dla nich jakąś krótką relację. Tak będzie i tym razem. Zapraszamy do wspólnej podróży.