Menu

Dzień 4 godz. 21:44

Przylądek Św. Wincentego – Vila do Bispo [13 km]

Zgodnie z planem o 6.30 dotarłem do Sevilli, później miałem szybko połączenie do Lagos i o 12.30 na miejscu. Kolejny punkt to mała mieścina na samym południu Portugalii – Sagres. Autobus za 75 min, więc jeszcze zdążyłem się odświeżyć – oczywiście w oceanie. Na dworze ciepło, woda 21 stopni – tego mi trzeba było. Wracając zagapiłem się, pomieszałem drogę, czas uciekał, więc zaczepiłem jedną Niemkę, która podwiozła mnie na dworzec. W ostatniej chwili zdążyłem, dojechałem do Sagres, a o 14.40 osiągnąłem pierwszy cel – Przylądek św. Wincentego – najdalej wysunięty na południowy zachód punkt Europy i początek mojej wędrówki do Santiago de Compostela.

Przylądek i strome wybrzeże naprawdę robią wrażenia, dokładnie tak miało być. Oczywiście w międzyczasie spotkałem już Polaków, a o 15.20 ruszyłem na Camino. Dziś w ramach rozgrzewki przeszedłem tylko 13 km, ale będzie jeszcze czas zmęczyć nogi. Śpie w hostelu http://www.thegoodfeeling.com/. Zakupy zrobione, pranie schnie, rano ruszam dalej. Trzeba by się położyć, chociaż pozostali goście hotelowi jakoś nie myślą o śnie… chyba będzie pierwsza okazja żeby skorzystać ze stoperów 🙂

///

At 6 a.m. I arrived in Sevilla, then I had second bus at 12.30 p.m.- to Lagos and next to Sagres in Portugal. In the meantime I bathed – of course in the ocean. It`s warm, water is 21 degrees – wonderful, I need it. Finally at 14.40 I reached my first aim – Cape S. Vincent – the southwesternmost point in Portugal and the beginning of my Pilgrim to Santiago the Compostela.

Cape and steeple cliffs take my breath away. Everything is just perfect. At 15.20 I started my Camino. Today only 13 km. I sleep in a hostel http://www.thegoodfeeling.com/. I bought some food, washing is drying and it`s time to bed but other guests I suppose have rather completely different plans for this night, maybe it will be the first chance to test my ear plugs 🙂

O Nas

Dzień dobry bardzo. Ja to Paweł, a ona to Iza. Witamy Cię na naszej stronie. Jesteśmy w miarę normalną parą, poza tym że nie zgadzamy się z przyjętą przez większość definicją normalności, a wręcz się przeciwko niej buntujemy. Wierzymy w to, że życie nie sprowadza się jedynie do bezsensownej konsumpcji, a do szczęścia nie jest nam potrzebny nowy ajffon. Wierzymy w życie z pasją, pełne aktywności, pokonywanie własnych słabości, a przede wszystkim wierzymy w Boga. Dzięki jego opiece i ciężkiej pracy conajmniej raz w roku możemy się wyrwać z pułapki normalności. Na tydzień, miesiąc, czy dwa. Stopem, rowerem, pieszo albo samochodem. Nie musi to być wcale daleko. Życie ma smak i zapiera dech w piersiach nawet w „naszych” Karkonoszach. Wystarczy wziąć plecak, zmienić tryb na offline, wyciszyć telefon i wyjść z domu. Przed nami miesiąc w Albanii. Rodzina i przyjaciele przyzwyczaili się już, że będąc gdzieś dalej piszemy dla nich jakąś krótką relację. Tak będzie i tym razem. Zapraszamy do wspólnej podróży.