Menu

Dzień 7 godz. 20:47

Carvalhal da Roca – Vila Nova de Milfontes [35 km]

Pierwsza noc na plaży za mną. Nie było źle. Wdrapałem się na otaczające ją wzgórza, żeby schować się przed wiatrem i ludźmi. Teren nierówny, więc kilka razy spadłem z karimaty:). Pełnia księżyca, ocean rozbijający się o klify, cykanie świerszczy… ale nad ranem opadła mgła, wszystko chłodne i wilgotne, dlatego noclegom na plaży mówię zdecydowane nie. Wyobraźnia zresztą działała, że zaraz wkradną się do śpiwora jakieś insekty, albo obudzę się a nade mną stoi grupa mało sympatycznych tubylców, a jednak, mimo to czułem się całkiem bezpiecznie. Chociaż tylko kilka razy do tej pory widziałem tu policje to mam bardzo duże poczucie bezpieczeństwa. Ludzie się uśmiechają, kierowcy pozdrawiają i wszyscy są bardzo przyjaźni. No może poza pastuchami, którzy nie chcą się zatrzymać, kiedy akurat muszę zapytać się o drogę… Dzisiaj ruszyłem punkt 8.00 i po ok. 3 km jestem w Zambujeira do Mar – malowniczym miasteczku z piękną plażą i klifami. Kupiłem wodę i ruszyłem dalej. Niestety stopa dzisiaj dalej boli. Ketonal trochę pomógł, ale mały niepokój się wkrada. Przecież to dopiero początek wędrówki… Po drodze, na parkingu zobaczyłem belgijskiego campera. Pomyślałem, że zrobię przerwę i poproszę o wrzątek. Belg się pyta – a może kawa będzie lepsza? No ba, pewnie ze tak. Zjadłem śniadanie i w czasie rozmowy okazało się że Jean szedł z żoną Ann i wtedy 7 miesięczną Nel z Belgii – 2200km. To na tyle zmieniło ich życie, że dwa lata temu wynajęli dom, kupili campera i od tej pory są w trasie. Nel ma ok 4 lat, a druga córka jakieś 2. Rodzice są lekarzami i w tej chwili czują ze żyją. Każdy dzień się liczy. Fajnie się siedzi, ale trzeba iść dalej. Ruszam i po 10 minutach spotykam kobietę, która w maju szła z Lyonu do SdC. Czyżby wszyscy chodzili do Santiago?:) Idę do Cavaleiro a potem w prawo do drogi 393 i stamtąd do Vila Nova de Milfóntes. Znajduje adres chłopaka z Couch Surfing u którego dzisiaj nocuje. Tuż przy zamku nad samym oceanem. Jest moc. Mam jeszcze 30min wiec zamawiam sobie portugalskie danie dnia za 6 euro. 35 km z boląca stopą. Należy się.

///

My first night under the open sky. Not so bad. But in the morning everything was wet (no more spending night outdoors). What is more my imagine was working – I was thinking about insects in by sleeping bag and about rather not polite people standing next to me when I wake up. In spite of that I feel here in Portugal really safe. People are nice, drivers are smiling to me – incedible. Only when I had to ask about way – some people didn`t wanted to stop – bad luck. I started at 8 a.m., after 3 km I`m in Zambujeira do Mar – pretty town with gorgeous beach and cliffs. My feet still hurts. Although medicine worked a little, It`s disturbing – it`s only the beginning! On a car parking I met a Belgian family. I asked for a hot water but got a hot coffee – now lucky me 🙂 Parents and two daughters – they are on the way by their caravan for two years and they appreciate each moment. They decided to change their life after their Camino to Santiago. Later I met a women who was pilgrimaged to CdS in may. I arrived to Vila Nova de Milfontes. Today I`m hosted by a nice guy who I met on Couch Surfing – Salvain (thanks!). I have 30 minutes so I ordered a Portugal suupert – 6 EUR. 35 km with painful leg – I deserved it 🙂

O Nas

Dzień dobry bardzo. Ja to Paweł, a ona to Iza. Witamy Cię na naszej stronie. Jesteśmy w miarę normalną parą, poza tym że nie zgadzamy się z przyjętą przez większość definicją normalności, a wręcz się przeciwko niej buntujemy. Wierzymy w to, że życie nie sprowadza się jedynie do bezsensownej konsumpcji, a do szczęścia nie jest nam potrzebny nowy ajffon. Wierzymy w życie z pasją, pełne aktywności, pokonywanie własnych słabości, a przede wszystkim wierzymy w Boga. Dzięki jego opiece i ciężkiej pracy conajmniej raz w roku możemy się wyrwać z pułapki normalności. Na tydzień, miesiąc, czy dwa. Stopem, rowerem, pieszo albo samochodem. Nie musi to być wcale daleko. Życie ma smak i zapiera dech w piersiach nawet w „naszych” Karkonoszach. Wystarczy wziąć plecak, zmienić tryb na offline, wyciszyć telefon i wyjść z domu. Przed nami miesiąc w Albanii. Rodzina i przyjaciele przyzwyczaili się już, że będąc gdzieś dalej piszemy dla nich jakąś krótką relację. Tak będzie i tym razem. Zapraszamy do wspólnej podróży.