Menu

Dzień 30 godz. 20:31

Marinhas – Viana do Castelo [20,5 km]

Dziś tylko 20 km, więc rano bez pośpiechu szykujemy się na kolejny dzień wędrówki. Wychodząc z Marinhas skręcamy w lewo w kierunku plaży, ale po przejściu nią zaledwie 2 km wracamy na drogę. Zbyt kamienista jak na nogi które przeszły ponad 650 km. Poranek bardzo ciepły, już o 9 były 23 stopnie. Po około dwóch godzinach marszu żółte strzałki kierują nas przed rzeką w lewo do lasu. Ale szlak jest prawie niedostępny bo trwa wycinka drzew. Fiorenzo proponuje zawrócić, ale nie po to tyle szedłem, żeby teraz zawracać, tak więc pokonujemy te ciężkie 300m i idziemy dalej. Rzeka po prawej, a w głowie pytanie: będzie most, czy nie będzie? Stary bo stary, ale ku naszej radości jest. Po drugiej stronie mostu strzałki pokazują drogę w prawo, my wybieramy drogę nad oceanem. Po 2km wchodzimy na plażę i znów mamy kamienie. Fuck, a na początku dnia dostaliśmy informację, że będą tylko przez 5km, a już spokojnie przeszliśmy więcej. Ale nie ma wyjścia, idziemy dalej i dochodzimy do miasta. Znajdujemy bar z daniem dnia za 5 euro i czekamy. Gdy pani pyta dokąd idziemy, na nazwę Viana do Castelo odpowiada – „jesteście już na miejscu, tam za rogiem”. Wow, dopiero 13.30 a my już na miejscu. Świetnie. W słońcu prawie 30 stopni, więc można wreszcie poleżeć na plaży. Pomimo że chodzenie to wspaniała sprawa, czasami fajnie jest też nie chodzić. Po niespiesznym obiedzie pani zaprasza nas do komputera i ktoś z obsługi ma nam pokazać gdzie dokładnie jesteśmy. I tu kolejna niespodzianka – 11 km do dzisiejszej mety, a przed 1,5 h tak cieszyliśmy się z takiego prezentu 😀 Tak czy siak chcemy sobie poleżeć. Nie tylko my, na plaży ma też zgrupowanie much z całej okolicy, więc po 20 min odpędzania ich, ruszamy dalej. Viana do Castelo na wyciągnięcie ręki, po godzinie marszu i po 2 też cały czas na wyciągnięcie ręki. Radość z dotarcia do miasta bezcenna. Dziś śpię u Tiego, z angielskiego to James, czyli Józek. Fiorenzo śpi w albergue i jutro o 8 spotykamy się pod wiatrakiem.

///

Today we have only 20 km so in the morning we will preparing with no hurry. We left Marinhas and turned to the beach, but after 2 km we returned to the road again. Too rocky beach for feets, which went more 650 km last time. It was a very warm morning. At 9 a.m. were even 23 degrees. After about 2 hours walking, yellow arrows turn us towards forest, but the track is almost inaccessible because of tree felling. Fiorenzo suggests to go back, but too long we went to give up now, so we overcome the hardest 300 m and follow our way. On the right there is a river and we were just thinking if there will be also a bridge… Finally, old one, but there is. And again we are going along a beach. And fuck, stones again, but now there is no other option, so we are going reaching finally a town. We went for a dinner (5 euro) and when we told that we are going to Viena do Castelo, nice lady told that that we are almost in our destination. Just behind a corner. Wow, it`s 1.30 p.m. and we arrived. Excellent. In the sun 30 degrees, great occasion to lay on a beach. It`s fantastic to can walk, but sometimes not walking is also great. After a long dinner a women invited us in front of the computer to show us where exactly we are. And now surprise again – still 11 km for today! Anyway we want lay in the sun on a beach, unfortunately not only we… a lot of flies had the same idea, so only 20 minutes and we had to run away. Viana do Castello seems to be really close. After 2 hours it still seems to be so close… We were really happy when we finally arrived. Today I`m sleeping in Tiego`s house. In English he is called Jamesa and in polish Józek JFiorenzo sleeps in albergue and tomorrow we will meet at 8 o`clock near windmill.

O Nas

Dzień dobry bardzo. Ja to Paweł, a ona to Iza. Witamy Cię na naszej stronie. Jesteśmy w miarę normalną parą, poza tym że nie zgadzamy się z przyjętą przez większość definicją normalności, a wręcz się przeciwko niej buntujemy. Wierzymy w to, że życie nie sprowadza się jedynie do bezsensownej konsumpcji, a do szczęścia nie jest nam potrzebny nowy ajffon. Wierzymy w życie z pasją, pełne aktywności, pokonywanie własnych słabości, a przede wszystkim wierzymy w Boga. Dzięki jego opiece i ciężkiej pracy conajmniej raz w roku możemy się wyrwać z pułapki normalności. Na tydzień, miesiąc, czy dwa. Stopem, rowerem, pieszo albo samochodem. Nie musi to być wcale daleko. Życie ma smak i zapiera dech w piersiach nawet w „naszych” Karkonoszach. Wystarczy wziąć plecak, zmienić tryb na offline, wyciszyć telefon i wyjść z domu. Przed nami miesiąc w Albanii. Rodzina i przyjaciele przyzwyczaili się już, że będąc gdzieś dalej piszemy dla nich jakąś krótką relację. Tak będzie i tym razem. Zapraszamy do wspólnej podróży.