Menu

Dzień 3

Z Patrykiem jechaliśmy cały dzień. Przejechaliśmy kawał Hiszpanii, mieliśmy nadzieję na złapanie w trakcie drogi następnego stopa, ale Polacy akurat sie pochowali, a Hiszpanom o dziwo zawsze było nie po drodze… Sympatyczny naród, ale na zabranie stopem nie ma co liczyć. Po drodze Paweł z Patrykiem zaliczyli kąpiel w morzu, piękna plaża, w zasięgu wzroku ani żywej duszy, tylko silny wiatr po kąpieli wygonił nas od razu do samochodu i leżakowania nie bylo. Późnym popołudniem dotarliśmy do Algeciras. Patryk podrzucił nas 100 metrow od przystanku autobusowego z którego mieliśmy jechać do Sewilli. Przystanku nie bylo tam gdzie wg naszego gpsu miał być, słońce piekło, torby z zapasami jedzenia wciąż niemiłosiernie ciężkie, ale co zrobić. Przebralismy się w lekkie stroje, znaleźliśmy poprawny adres i po jakiejś godzince byliśmy na miejscu. Podróży autobusem w zasadzie nie pamiętamy tak twardo spaliśmy. W Sewilli zastał nas deszcz i niemiła wiadomość że nie ma autobusów do Lagos, naszego nastepnego celu podróży. Pawłowi kojarzy sie że jechał do Lagos z innego dworca, ale Hiszpanom nic na ten temat nie wiadomo. Na szczęście zawsze gotowy do pomocy wujek google miał lepszą wiedzę na ten temat. Co prawda nie do Lagos, ale do Faro dostaliśmy się następnym autobusem.
Tym oto sposobem dotarliśmy do Portugalii. W Faro byliśmy o 1.30 w nocy. Zamiast południowego ciepła które sobie wyobrażaliśmy, powitał nas ostry chłód i wilgoć. Nie mieliśmy noclegu, dworzec zamknięty, wiec zaczęliśmy sie szwendać po mieście w nadziei że znajdziemy jakiś kąt do przenocowania. W samym centrum znaleźliśmy siedzibę Bombeiros Voluntàrios, którzy często przyjmuja pielgrzymów i u których Paweł często nocował idąc na Camino kilka lat temu. Jednak nie tym razem, niestety o ile miasteczko ze swoimi wąskimi uliczkami, zielonymi skwerkami i starą architekturą było urocze, to jednak w naszej pamieci zapisze sie jako mało gościnne. Chlopak, młody bombeiros był nieugięty i twierdził że nie ma warunków żebyśmy mogli u nich przenocować. Nie to nie. Znaleźliśmy sobie inne miejsce, szkoda ze młody Portugalczyk nas nie widzial, może zrozumiałby że nie szukaliśmy hotelu. Ostatecznie wskoczyliśmy na ustawioną na starym ryneczku scenę, ułożyliśmy się w kącie, zaszyliśmy się w śpiworach i mimo odgłosów z pobliskich imprez zasneliśmy, a właściwie to ja zasnelam kamiennym snem. Paweł w półśnie czuwał nad naszym dobytkiem.

O Nas

Dzień dobry bardzo. Ja to Paweł, a ona to Iza. Witamy Cię na naszej stronie. Jesteśmy w miarę normalną parą, poza tym że nie zgadzamy się z przyjętą przez większość definicją normalności, a wręcz się przeciwko niej buntujemy. Wierzymy w to, że życie nie sprowadza się jedynie do bezsensownej konsumpcji, a do szczęścia nie jest nam potrzebny nowy ajffon. Wierzymy w życie z pasją, pełne aktywności, pokonywanie własnych słabości, a przede wszystkim wierzymy w Boga. Dzięki jego opiece i ciężkiej pracy conajmniej raz w roku możemy się wyrwać z pułapki normalności. Na tydzień, miesiąc, czy dwa. Stopem, rowerem, pieszo albo samochodem. Nie musi to być wcale daleko. Życie ma smak i zapiera dech w piersiach nawet w „naszych” Karkonoszach. Wystarczy wziąć plecak, zmienić tryb na offline, wyciszyć telefon i wyjść z domu. Przed nami miesiąc w Albanii. Rodzina i przyjaciele przyzwyczaili się już, że będąc gdzieś dalej piszemy dla nich jakąś krótką relację. Tak będzie i tym razem. Zapraszamy do wspólnej podróży.