Menu

Dzień 6

Poranek był dla mnie zbyt rześki jak na obiecane portugalskie ciepło. Po wyjściu z namiotu szybko sie ubraliśmy w dwie warstwy, ciepła kawa i czas w drogę. Ten etap był dla mnie kryzysowy. Mimo że spałam chyba z 11 godzin to jakoś nie czułam się wypoczęta. Paweł zabrał do siebie całą wodę i jedzenie. Chwała mu za to i za to że po każdym postoju podnosi mój plecak żebym go tylko wsunęła na plecy. Duuuży plus. W drodze nie mam w ogóle apetytu, póki co jem tyle żeby zbilansować wysiłek, ale Paweł nie ma z tym najmniejszego problemu i nadrabia za nas dwoje 🙂 Tak więc po godzince przerwa w małym miasteczku, palnik w ruch i kuskus z zupką. Oboje wzięliśmy na drogę buty do biegania i trekkingowe, ja póki co częściej zakładam biegowe, ale Paweł z nich szybko zrezygnował i zanim jedzenie było gotowe uzupełnił wodę i zostawił swoje buty w Santa Casa, coś w stylu domu pomocy spolecznej. Jak tylko wyszło słońce temperatura momentalnie wzrosła, co można to ściągamy. Zapas wody i tak trzeba oszczędzać bo blisko południa jest juz tak ciepło ze możnaby wypić całą butelkę duszkiem, a nie często mamy okazję ją uzupełnić. Dziś w planie nocleg na plaży, a jutro krótki rekreacyjny odcinek, jakieś max 14 km do Aljezur. Po drodze do mety-miasta Arrifana widzimy znak Aljezur 9 km. Jesteśmy padnięci, ale z chęcią byśmy się pokusili na to odbicie żeby zyskać jeden dzień, gdyby nie to że nie mieliśmy już ani kropli wody. Nie ma wyjścia trzeba szukać sklepu. Do plaży 1 km do sklepu 2,5 km. Później kolejne ponad 2 km na plażę. Dotarliśmy do niej totalnie padnięci bez siły na kąpiel. A co najgorsze okazało sie że nie ma opcji żeby się rozbić. Wszędzie tylko sypki piach (znowu…) a dookoła skały. Stwierdziliśmy że nie ma co, idziemy do hostelu, zadzwoniliśmy do jednego gdzie chcieli 25 euro w pokoju wieloosobowym. W innym dwójka od osoby 35 euro i to wolna dopiero po 27 września… Wyszliśmy z plaży i wreszcie Paweł znalazł jedyny kawałek ziemi gdzie jest szansa na wbicie śledzi i gdzie nie będziemy pod niczyimi oknami. Widokowo miejsce było wspaniałe. Nad klifami z widokiem na ocean i zachodzące słońce. Wszystko pięknie się ułożyło gdyby nie portugalskie komary. Nie pozwoliły na romantyczny wieczor, szybko rozłożyliśmy namiot i do środka.

O Nas

Dzień dobry bardzo. Ja to Paweł, a ona to Iza. Witamy Cię na naszej stronie. Jesteśmy w miarę normalną parą, poza tym że nie zgadzamy się z przyjętą przez większość definicją normalności, a wręcz się przeciwko niej buntujemy. Wierzymy w to, że życie nie sprowadza się jedynie do bezsensownej konsumpcji, a do szczęścia nie jest nam potrzebny nowy ajffon. Wierzymy w życie z pasją, pełne aktywności, pokonywanie własnych słabości, a przede wszystkim wierzymy w Boga. Dzięki jego opiece i ciężkiej pracy conajmniej raz w roku możemy się wyrwać z pułapki normalności. Na tydzień, miesiąc, czy dwa. Stopem, rowerem, pieszo albo samochodem. Nie musi to być wcale daleko. Życie ma smak i zapiera dech w piersiach nawet w „naszych” Karkonoszach. Wystarczy wziąć plecak, zmienić tryb na offline, wyciszyć telefon i wyjść z domu. Przed nami miesiąc w Albanii. Rodzina i przyjaciele przyzwyczaili się już, że będąc gdzieś dalej piszemy dla nich jakąś krótką relację. Tak będzie i tym razem. Zapraszamy do wspólnej podróży.