Menu

Dzień 9: Zambujeira do Mar – Almograve 29km

Noc w lesie nad oceanem minęła bardzo spokojnie. Budzik zadzwonił jeszcze gdy było ciemno. W świetle czolówek zaczęliśmy się pakować i szybko w drogę. Zanim wyjdzie słońce jest naprawdę zimno. W Zambujeira do Mar kupujemy pieczywo w piekarni. Bułki razowe są ciężkie jak kamienie ale jedna taka wystarcza zamiast 4 normalnych. W centrum miasta siedząc na chodniku jemy śniadanie obserwowani z politowaniem przez rasowych turystów, którzy dzień zaczynają od espresso w barze. Wychodzimy z miasta i przez 4 km idziemy dokładnie tą samą drogą, którą szedłem 3 lata temu. Z jednej strony zupełnie niedawno, z drugiej tyle się działo iż mam wrażenie że to lata świetlne. Cały czas jesteśmy na początku drogi i organizm się jeszcze przyzwyczaja, więc dbamy o to żeby robić sobie przerwy po każdej godzinie marszu. Akurat trafił nam się bar, gdzie w cieniu można było odpocząć naładować baterie i napisać relacje. Po chwili schodzimy do portu, lekko zdezorientowani lądujemy na końcu molo ale po chwili wracamy i znajdujemy właściwy szlak. Chodzenie po klifach wymaga koncentracji i dostarcza wrażeń. Czasami się dziwie, jak sobie radzą z tym starsi ludzie, których często mijamy po drodze. Oczywiście ci starsi turyści to Niemcy. Tego co widzimy nie da się opisać słowami, myślę że nawet zdjęcia nie będą w stanie tego oddać. Klify plaże woda rozbijająca się o skały, to wszystko zatyka dech w piersiach. Powoli mamy już swój rytm. W Almograve posiłek i zakupy, potem szybko na plażę wykąpać się i zrobić pranie, na koniec szukanie miejsca na rozbicie namiotu. Z daleka widzę fajną miejscówkę, idę sprawdzić czy można się rozbić, ale okazuje się że już zajęte przez 3 dziewczyny. Skad? Wiadomo że z Niemiec ;). Po kolejnych 2 km znajdujemy kawałek twardszego podłoża na samym klifie i rozbijamy się w promieniach zachodzącego słońca. Ubieramy się ciepło. Dziś nas naprawde wywieje.

O Nas

Dzień dobry bardzo. Ja to Paweł, a ona to Iza. Witamy Cię na naszej stronie. Jesteśmy w miarę normalną parą, poza tym że nie zgadzamy się z przyjętą przez większość definicją normalności, a wręcz się przeciwko niej buntujemy. Wierzymy w to, że życie nie sprowadza się jedynie do bezsensownej konsumpcji, a do szczęścia nie jest nam potrzebny nowy ajffon. Wierzymy w życie z pasją, pełne aktywności, pokonywanie własnych słabości, a przede wszystkim wierzymy w Boga. Dzięki jego opiece i ciężkiej pracy conajmniej raz w roku możemy się wyrwać z pułapki normalności. Na tydzień, miesiąc, czy dwa. Stopem, rowerem, pieszo albo samochodem. Nie musi to być wcale daleko. Życie ma smak i zapiera dech w piersiach nawet w „naszych” Karkonoszach. Wystarczy wziąć plecak, zmienić tryb na offline, wyciszyć telefon i wyjść z domu. Przed nami miesiąc w Albanii. Rodzina i przyjaciele przyzwyczaili się już, że będąc gdzieś dalej piszemy dla nich jakąś krótką relację. Tak będzie i tym razem. Zapraszamy do wspólnej podróży.