Menu

Dzień 25: Zambujal – Coimbra 26 km

Noc w październiku pod namiotem gdzieś przed Porto, tym różni się od wrześniowej nocy pod namiotem na Rota Vicentina, że bardziej nie możesz doczekać się jego opuszczenia 🙂 Oczywiście momentem krytycznym jest decyzja o opuszczeniu ciepłego śpiwora, ale potem to już poszło. Jeszcze tylko odliczanie do wschodu słońca, potem oczekiwanie na zakończenie pierwszego etapu, który kończy się barem z kawą i tym sposobem 1/3 trasy za nami. Mimo iż poruszamy się relatywnie wolno, to zmiana strefy klimatycznej nastąpiła nie wiadomo kiedy. Jeszcze zupełnie niedawno upał z godziny 9 rano zmieniał się w żar południa, potem przez chwilę był tylko upał, gdy tymczasem dziś drugie spodnie zdjęliśmy dopiero o 9, a w krótkie spodenki wskoczyliśmy o 10. Po 12 dłuższa przerwa na suszenie namiotu i już o 15 jesteśmy w Coimbrze. Piękne miasto, duża starówka, jeden z najstarszych uniwersytetów w Europie i dawna stolica Portugalii. Nie mogliśmy się doczekać szwendania po starym mieście, gdy tymczasem sprawa noclegu lekko się skomplikowała. Bombeiros z uśmiechem na twarzy powiedzieli nie. 3 lata temu było ok, ale wtedy wędrowców na trasie Lizbona Porto było relatywnie niewielu. Teraz camino portugalskie stało sie drugą popularną drogą do Santiago po Camino francuskim. Pozostały 3 opcje do wyboru. Jakieś albergue, ale 2 km pod gore droga którą szliśmy, namiot albo szukanie noclegu. 2 telefony i mamy dwójkę za 25 euro. 300m od starówki, 200m od Camino, 420 m od Pingo Doce. Tak więc po 16 jesteśmy na starówce i jest czas na relaks. Zresztą jutro też relaks. 25km. Oczywiście nie wiadomo co powiedzą bombeiros.

O Nas

Dzień dobry bardzo. Ja to Paweł, a ona to Iza. Witamy Cię na naszej stronie. Jesteśmy w miarę normalną parą, poza tym że nie zgadzamy się z przyjętą przez większość definicją normalności, a wręcz się przeciwko niej buntujemy. Wierzymy w to, że życie nie sprowadza się jedynie do bezsensownej konsumpcji, a do szczęścia nie jest nam potrzebny nowy ajffon. Wierzymy w życie z pasją, pełne aktywności, pokonywanie własnych słabości, a przede wszystkim wierzymy w Boga. Dzięki jego opiece i ciężkiej pracy conajmniej raz w roku możemy się wyrwać z pułapki normalności. Na tydzień, miesiąc, czy dwa. Stopem, rowerem, pieszo albo samochodem. Nie musi to być wcale daleko. Życie ma smak i zapiera dech w piersiach nawet w „naszych” Karkonoszach. Wystarczy wziąć plecak, zmienić tryb na offline, wyciszyć telefon i wyjść z domu. Przed nami miesiąc w Albanii. Rodzina i przyjaciele przyzwyczaili się już, że będąc gdzieś dalej piszemy dla nich jakąś krótką relację. Tak będzie i tym razem. Zapraszamy do wspólnej podróży.