Menu

16 październik – złe oblicze Złej Kolaty

Wieczór był deszczowy, szybko zrobiło się sie ciemno, dźwięk deszczu uderzającego o namiot rytmicznie przygrywał do snu, więc szybko odleciałam. Ja, Pawłowi doskwierała klaustrofobiczna wielkość namiotu. Jednak noc nie była tak spokojna jak sie zapowiadało, szybko zaczely migać błyskawice i słychać było grzmoty w oddali. Po chwili światło i grzmot już się zsynchronizowały czasowo, więc burza szalała gdzieś blisko nas. Nie wyglądaliśmy zza namiotu, ściana deszczu zniechęcała, lepiej chyba też było nie widzieć tych błysków. Burza jak szybko przyszła tak szybko poszła, jednak wracała groźnie o sobie dajac znać kilkakrotnie. Jedno mogę powiedzieć na pewno, burza w wysokich, skalistych górach brzmi znacznie głośniej i poważniej niż gdziekolwiek indziej. Padało tak mocno, że zastanawiałam się czy będziemy rano mokrzy bo nas zaleje od dolu, czy zacznie przeciekać namiot. Na szczęście rano w namiocie było dalej sucho, ale na dworze dalej siąpiło. Po 8 przestało padać, ale pogoda była niepewna. Po 8.30 wyszliśmy na świat. Kilkanaście razy zmienialiśmy zdanie iść na Kolate czy nie iść. Ciemne chmury szybko płynące po niebie, jednak ocuciły nasz zapał. Mnie dodatkowo męczył brak zasiegu, obiecałam że dam znać co słychać rodzince wczoraj wieczorem. No i zrobiło się już trochę późno, w planie start na szczyt mieliśmy na 7.30. Po złożeniu biwaku i rozważaniach co do planu, zrobiła się już 9.30. Czyli ostatecznie wracamy. Uszliśmy jakieś 500 m i wyszło słońce, ukazując piękne wierzchołki. Paweł nieśmiało zaproponował powrót na szczyt, ale miałam przeczucie żeby wracać, także niestety albo stety, zgasiłam ten pomysl w zarodku. Słońce szybko jednak zniknęło i pojawiły się ciężkie chmury, popadał deszcz, znowu słońce i tak w kółko. Widoki w drodze powrotnej były za to zachwycające. W dolinie kotłowala się mgiełka. Schodziło się szybko, perspektywa fajnego noclegu była całkiem sympatyczna, ale po dojściu niemiłe zaskoczenie. Cena 20 euro okazała się stawką za 1 osobę i to bez śniadania. Na końcu świata, w starej chatce na wsi cena znacznie za wysoka. Płacimy więc za parking i jedziemy dalej. Dzięki temu że skręciliśmy w złą stronę chcąc wyjechać ze wsi, natrafiliśmy jeszcze na ładny wodospad Grlja. Woda tu we wszystkich rzekach jest krystalicznie czysta, w lazurowym odcieniu. Zieleń bardzo soczysta, a drzewa w mocnych kolorach jesieni. Szkoda tylko że krajobrazy te są niszczone przez wszędzie wyrzucane śmieci. Śmietniki są owszem, jednak puste. Bo śmieci lądują dookoła nich, tak samo jak wzdłuż dróg, rzek i domostw. Patrzymy na mapę gdzie tu nocować i nagle przypomina mi się, że mielismy zahaczyc o doline Vermosh od której jesteśmy teraz 10 km drogi. To jedziemy. Dolinka trochę podobna do poprzedniej, wzdłuż niej ciągnie się rzeka, która raz się pojawia a raz znika. Widzimy reklamy pensjonatów, duże, całkiem nowe jakby w miejscowości turystycznej. Próbujemy dojechać do jednego z nich, droga tak kiepska że ledwo dało się przejechać, gps mówi że jesteśmy na miejscu, ale ani śladu przemysłu turystycznego i nikogo żeby zapytac. Gdzie indziej to samo. Za trzecim razem się udaje. Nie zdążyliśmy wypłacić leków, ale możemy zapłacić w euro. Pokoj ładny, z wielkim drewnianym łożem, łazienka nowoczesna i duża, obok pokoju dla wszystkich turystow, ale póki co jesteśmy sami, inernet, super. Pawłowi udaje się połączyć, ja jeszcze nie zdążyłam i…koniec. Nie ma prądu. Może będzie wieczorem, a może nie. Gospodyni proponuje obiad i śniadanie, zamawiamy tylko późniejszy obiad i idziemy rozeznać się po okolicy. Centrum wioski to szkoła, kilka gęściej położonych domów, sklep jak u nas za czasów PRLu, mała lada z szalkową wagą, sprzedawczyni i trochę towaru. Co mnie tu najbardziej zdziwiło, wszędzie chodzące swobodnie zwierzęta, krowy, świnie, kozy, tylko owce jakoś nie włóczyły się same po drogach. Na 19 pani zaprasza na jedzonko, specjalnie dla nas w wersji bez mięsa. Oboje nie jesteśmy wegetarianinami, ale jakoś mięso nie jest tym co lubimy najbardziej. Wchodzimy do pomieszczenia służącego jako pokój gościnny, przed telewizorem na kocu siedzi mały Aleksander, którego poznalismy już wcześniej, obok niego chipsy i cola. Pokój jest przechodni z drugim i kuchnia, gospodarze siedzą w tamtej części. Dla nas w pokoju gościnnym czeka ładnie zastawiony stol. Na nim ser z mleka owczego i krowiego, coś na styl naszego oscypka, twardy i słony, bardzo smaczny. Do tego zapiekane ziemniaki, chleb wlasnego wypieku, zasmaźane warzywa – marchewka, papryka doprawiane czosnkiem i sałatka z pomidora i zielonej papryki. Ucztujemy 🙂

O Nas

Dzień dobry bardzo. Ja to Paweł, a ona to Iza. Witamy Cię na naszej stronie. Jesteśmy w miarę normalną parą, poza tym że nie zgadzamy się z przyjętą przez większość definicją normalności, a wręcz się przeciwko niej buntujemy. Wierzymy w to, że życie nie sprowadza się jedynie do bezsensownej konsumpcji, a do szczęścia nie jest nam potrzebny nowy ajffon. Wierzymy w życie z pasją, pełne aktywności, pokonywanie własnych słabości, a przede wszystkim wierzymy w Boga. Dzięki jego opiece i ciężkiej pracy conajmniej raz w roku możemy się wyrwać z pułapki normalności. Na tydzień, miesiąc, czy dwa. Stopem, rowerem, pieszo albo samochodem. Nie musi to być wcale daleko. Życie ma smak i zapiera dech w piersiach nawet w „naszych” Karkonoszach. Wystarczy wziąć plecak, zmienić tryb na offline, wyciszyć telefon i wyjść z domu. Przed nami miesiąc w Albanii. Rodzina i przyjaciele przyzwyczaili się już, że będąc gdzieś dalej piszemy dla nich jakąś krótką relację. Tak będzie i tym razem. Zapraszamy do wspólnej podróży.