Menu

23 październik – `plazing`

W nocy byla burza, ale od rana slonce dawalo ostro. Cale szczescie bo od dzisiaj przez kilka dni bedziemy na Albanskiej Riwierze. Szybko opuscilismy Vlore, kirujac sie na poludnie. Pierwsza atrakcja dzisiejszego dnia miala byc Przelecz Llogara. Jak opisuja w przewodnikach – niezwykle widokowy punkt drogi na Morze Jonskie, gory siegajace 2000 m n.p.m., a nawet wyspe Kos. Przy tak pieknej pogodzie w zyciu nie spodziewalismy sie ze przelecz bedzie ukryta w chmurach. Wszedzie pogodnie ale tu akurat mleko. Uparcie robimy kawke, czekamy, ale po pol godzinie dalej to samo. Trudno jedziemy dalej. Kilkaset metrow w dol lapiemy pierwsze widoki i zjezdzamy na pierwsza plaze Palase. O ile krajobrazowo woda w Portugali byla bardziej malownicza, ten sam jej kolor tu jest jakos bardziej lazurowy i intensywny. W kontrascie z bialymi spienionymi falami daje piekny spektakl. Plaza jest kamienista, wiec bez sandalow czy butow na nogach byloby ciezko. A i tak co chwila pelno tych malych `zlosliwcow` wrzyna sie miedzy palce. Ale to nic. Jest slonce, plaza pusta, cisza, spokoj. Zaliczamy pierwsza nasza kapiel w morzu Jonskim. Latem pewnie woda jest cieplejsza, ale w porownaniu do naszego Baltyku i tak nie ma szoku po wejsciu. 2 godzinki lezakowania i jedziemy na kolejna, niecale 10 kilometrow dalej. Ta jest podobna do pierwszej. Po niej kierujemy sie na plaze Gjipe. Nie dalo sie dojechac na sama plaze samochodem. Na koncu asfaltu zostawiamy samochod i dalej idziemy pieszo. Do plazy jest jeszcze jakies 2 km lagodnie w dol. Po drodze rosna drzewka z liczi, owoce akurat dojrzewaja wiec korzystamy z okazji i co chwila lapiemy garsc owocu i idziemy dalej. Najpierw droga prowadzi przez las, pozniej oslonietym zboczem nad morzem. W oddali widac juz plaze wcisnieta w kilkusetmetrowe sciany skal. Jest piekna, niewielka, ma moc. Zdecydowanie plaza numer 1 z dotychczasowych ktore widzielismy. Ale tez najtrudniej dostepna, samochodem terenowym moznaby przyjechac zeby sie rozbic na noc. Nasza skoda jednak nie mialaby szans. Dzisiejsza droga samochodem to dlugie, zmudne i ciezkie podjazdy. Widoki swietne, ale zauwazajac rowerzyste jestesmy w szoku. W dzinsach, na starym rowerze, z sakwami z materialu. Jestesmy pelni podziwu. Po plazowaniu, znowu widzimy tego samego, zreszta jedynego rowerzyste. Tym razem Pawel postanawia sie zatrzymac i zagadac. To Anglik ktory w ten sposob juz od dawna podrozuje. W Anglii, jak mowi dla ludzi w jego wieku nie ma pracy, tu sobie popodróżuje, troche popracuje. Teraz zmierza do Grecji. Wyznal, ze we Wloszech skradziono mu jego wlasny rower i namiot i spi tylko w spiworze, wiec dzisiejsza burza nocna go zaskoczyla i byl caly mokry. Mimo to jest bardzo pozytywny i sympatyczny. Pawel postanowil sie pozegnac ze swoim Jackiem Wolfskinem z ktorym wedrowal do Rzymu i jechal do Jerozolimy i podarowal Anglikowi. Widac bylo zaskoczenie i wdziecznosc na jego twarzy. Jedno jest pewne, mu przyda sie bardziej niz nam. Jakos z tego wszystkiego ani nie zapytalismy o jego imie ani nie zrobilismy wspolnego zdjecia, pozegnalismy sie i tyle. Po ostatniej plazy jeszcze raz sie mijalismy. Pomachalismy tylko i pojechalismy dalej. Dzis mielismy nocowac w namiocie bo i tereny swietne i pogoda ladna, ale wczoraj zlapalo mnie zapalenie stawow kolanowych i balam sie ze sie z niego nie wygrzebie, wiec zatrzymalismy sie w Himarze w jednej z knajpek na kawe, zeby zlapac internec i zobaczyc jakie sa opcje. Wybralismy Vila Blue, prowadzona przez Grekow. Za 17 euro nocleg ze sniadaniem. Duzy pokoj z balkonem z widokiem na morze i fajnie chlodzaca lodowka, w salonie wygodny taras tez od strony wody, a rano jak sie nazajutrz okazalo uczta sniadaniowa. Jajka sadzone, dzem czy moze bardziej kandyzowane pomarancze, placki na cieplo zastepujace chleb, 2 rodzaje sera, oliwki, rogaliki na slodko i jakby ktos jeszcze byl glodny to platki z mlekiem. Nie do przejedzenia, ale wszystkiego chetnie sprobowalismy i postanowilismy zostac tu do jutra.

O Nas

Dzień dobry bardzo. Ja to Paweł, a ona to Iza. Witamy Cię na naszej stronie. Jesteśmy w miarę normalną parą, poza tym że nie zgadzamy się z przyjętą przez większość definicją normalności, a wręcz się przeciwko niej buntujemy. Wierzymy w to, że życie nie sprowadza się jedynie do bezsensownej konsumpcji, a do szczęścia nie jest nam potrzebny nowy ajffon. Wierzymy w życie z pasją, pełne aktywności, pokonywanie własnych słabości, a przede wszystkim wierzymy w Boga. Dzięki jego opiece i ciężkiej pracy conajmniej raz w roku możemy się wyrwać z pułapki normalności. Na tydzień, miesiąc, czy dwa. Stopem, rowerem, pieszo albo samochodem. Nie musi to być wcale daleko. Życie ma smak i zapiera dech w piersiach nawet w „naszych” Karkonoszach. Wystarczy wziąć plecak, zmienić tryb na offline, wyciszyć telefon i wyjść z domu. Przed nami miesiąc w Albanii. Rodzina i przyjaciele przyzwyczaili się już, że będąc gdzieś dalej piszemy dla nich jakąś krótką relację. Tak będzie i tym razem. Zapraszamy do wspólnej podróży.