Menu

Dzień 6 Capo Ferrato

W zasadzie mógłbym napisać dzień jak co dzień. Przynajmniej te kilka ostatnich. Zaczynamy prawie siedmiokilometrowym spacerem po plaży, potem wąska, skalista droga, lekko wspinająca się wśród skał i jesteśmy na Przylądku Ferato. Na końcu drogi kolejna niedostępna dla turystów latarnia i idziemy dalej. Powoli dojrzewa w nas decyzja, żeby przemieścić się na północ w kierunku Olbii, tam spędzić jeszcze dwa dni, a następnie kierować się do Porto Torres skąd ruszymy drogą Św. Jakuba w kierunku Caglìarri. Jaki plan ułoży życie zobaczymy jutro. Jeszcze zużywamy zapasy z Polski, dlatego mało próbujemy sardyńskich produktów, może poza lokalnym piwem – Ichnusa które najbardziej cenię za to, że jest schłodzone:). Rzadko jest wybór, nie mniej jednak według mnie Perroni, inny włoski przysmak, jest zdecydowanie lepsze. 3,5 euro za butelkę 0,33 w barze na plaży to nie jest cena, którą możesz przegapić. W sklepach jest juz zdecydowanie lepiej. 1,2 do 1,7 euro za 0,66 l. Kawa, w odróżnieniu od piwa, jest nawet tańsza niż w Polsce, bo kosztuje od 1 euro w górę. Dzień kończymy zakupami w San Priamo i idziemy w kierunku plaży szukając miejsca na rozbicie namiotu. Patrzac na google maps i widząc dużo lasów spodziewamy się że będzie łatwo. W praktyce czasami bywa inaczej. W tej kwestii Sardynia przypomina trochę Albanię. Nawet kilka kilometrów za miejscowoscią, kompletnie niezagospodarowany teren jest ogrodzony drutem kolczastym, ale dziś znów się udało znaleźć fajne miejsce. Zobaczymy jak długo trzeba będzie szukać jutro.

O Nas

Dzień dobry bardzo. Ja to Paweł, a ona to Iza. Witamy Cię na naszej stronie. Jesteśmy w miarę normalną parą, poza tym że nie zgadzamy się z przyjętą przez większość definicją normalności, a wręcz się przeciwko niej buntujemy. Wierzymy w to, że życie nie sprowadza się jedynie do bezsensownej konsumpcji, a do szczęścia nie jest nam potrzebny nowy ajffon. Wierzymy w życie z pasją, pełne aktywności, pokonywanie własnych słabości, a przede wszystkim wierzymy w Boga. Dzięki jego opiece i ciężkiej pracy conajmniej raz w roku możemy się wyrwać z pułapki normalności. Na tydzień, miesiąc, czy dwa. Stopem, rowerem, pieszo albo samochodem. Nie musi to być wcale daleko. Życie ma smak i zapiera dech w piersiach nawet w „naszych” Karkonoszach. Wystarczy wziąć plecak, zmienić tryb na offline, wyciszyć telefon i wyjść z domu. Przed nami miesiąc w Albanii. Rodzina i przyjaciele przyzwyczaili się już, że będąc gdzieś dalej piszemy dla nich jakąś krótką relację. Tak będzie i tym razem. Zapraszamy do wspólnej podróży.