Menu

Dzień 7 Koniec I etapu

W drodze na plażę mijamy słone jeziorko o słonej nazwie Salinas. W połowie już wyschnięte więc pozostał tylko charakterystyczny biały osad. Z daleka przypomina śnieg. Żegnamy sie z tą częścią wybrzeża kilkukilometrowym spacerkiem wzdłuż wody. Docieramy do drogi, z której mamy nadzieję przedostać się jak najbliżej Olbii. Pierwsze 80 kilometrów minęło szybko i sympatycznie. Najpierw starszy Włoch z fajeczką w ustach, samochód bardzo wiekowy i zużyty: pęknięta szyba, w środku porozrywane i brudne tapicerki, ale daje radę. Później młoda para z Niemiec zabrała nas swoim, również niemłodym już, kamperkiem. Ostatni, z którymi jechaliśmy, to turyści z Austrii. Później się poddaliśmy i wzięliśmy autobus. 12,5 euro od osoby, troche dużo, ale po drodze przekonaliśmy się, że było warto. I dlaczego na tym etapie tak mało samochodów jechało w naszą stronę. Przez pierwszą godzinę z poziomu morza autobus wytrwale wspinał się pod górę, aż wjechaliśmy na wysokość ponad 1000 m n.p.m. Po drodze mieliśmy niesamowite widoki: skaliste i majestatyczne góry, niezamieszkane tereny, piękna zieleń, od czasu do czasu kozice na zboczach. Droga nie była szeroka, po jednej stronie szpiczaste zbocze, po drugiej wąwóz, ale na wprawionym kierowcy chyba to już nie robiło wrażenia. Nas od zmiany ciśnienia i ostrych zakrętów zaczęło już mdlić. Cieszyliśmy się, że wiózł nas zawodowy kierowca. Na stopa różnie mogłoby się trafić. Po kilku godzinach drogi przesiadka do innego autobusu. Ma być za 10 minut, mija 30, w międzyczasie zrobiło się ciemno i zaczynamy się zastanawiać czy coś przyjedzie. Jednak tutaj trzeba się po prostu nauczyć cierpliwości. Autobus dojechał, wysiadamy na przedmieściach i już po ciemku znajdujemy miejce na nocleg.

O Nas

Dzień dobry bardzo. Ja to Paweł, a ona to Iza. Witamy Cię na naszej stronie. Jesteśmy w miarę normalną parą, poza tym że nie zgadzamy się z przyjętą przez większość definicją normalności, a wręcz się przeciwko niej buntujemy. Wierzymy w to, że życie nie sprowadza się jedynie do bezsensownej konsumpcji, a do szczęścia nie jest nam potrzebny nowy ajffon. Wierzymy w życie z pasją, pełne aktywności, pokonywanie własnych słabości, a przede wszystkim wierzymy w Boga. Dzięki jego opiece i ciężkiej pracy conajmniej raz w roku możemy się wyrwać z pułapki normalności. Na tydzień, miesiąc, czy dwa. Stopem, rowerem, pieszo albo samochodem. Nie musi to być wcale daleko. Życie ma smak i zapiera dech w piersiach nawet w „naszych” Karkonoszach. Wystarczy wziąć plecak, zmienić tryb na offline, wyciszyć telefon i wyjść z domu. Przed nami miesiąc w Albanii. Rodzina i przyjaciele przyzwyczaili się już, że będąc gdzieś dalej piszemy dla nich jakąś krótką relację. Tak będzie i tym razem. Zapraszamy do wspólnej podróży.