Menu

Dzień 19

Dimitrovgrad – Edirne (110 km)

Rano budzi mnie wiatr. Zdejmuje suche pranie z balkonu i zaraz zaczyna się burza. Wtedy już wiem, że to nie wczorajszy dzień był wyzwaniem. Prawdziwa przygoda jest dopiero przede mną. Po 9 jest mam już wizę. Pojawia się Anton, jemy śniadanie a później jedziemy 1km do jego przyjaciela wydrukować wizę i zostaje już tylko 117 🙂 Góra i dół, góra i dół. Wiatr w twarz i od czasu do czasu deszcz. Mimo że nie pada cały czas, to ani na chwilę nie można zdjąć ubrań przeciwdeszczowych. Raz gdy słoneczko pięknie świeciło odważyłem się zdjąć i zaraz zaczęła się ulewa. Nie pozostaje więc nic innego, jak tylko zacisnąć zęby i jechać dalej.

Gdy przekraczam granicę zaczyna się prawdziwa pompa. O dziwo nikt nie chciał wizy którą tak na szybko załatwiałem. Po 5 km nie ma opcji żeby jechać dalej. Zjeżdżam do wsi, zatrzymuję się gdzieś pod dachem. Wychodzi starszy pan, mówię do niego że Polska. A on mówi że pływał i był w Gdańsku Grzmi i błyska się. Po kawce i 40 min wolnego ruszam. Piękny zachód słońca, ustał wiatr i już nie pada, ale takie luksusy nie trwają długo, w tym przypadku jakieś 10 min 🙂 Jest 12 stopni i temperatura spada. Jestem cały mokry, ale jedzie się dobrze. Później rozpętało się małe piekło, leje, błyska, nawigacja prowadzi mnie takie błoto że szok. Potem pokazuje 45 km do celu. Poddaje się. Na stację benzynową akurat podjeżdża furgonetka. Pakuje się, podjeżdżamy 8 km i nagle zostaje tylko 12. Za chwilę nadziewam się na kontrolę graniczną. WTF? Przecież już przekroczyłem granicę. Okazało się, że i owszem, ale nie turecką tylko grecką i tym sposobem zaliczyłem dodatkowo Grecję, całe 35 km 🙂 Tu jednak chcieli i wizę i zobaczyć co mam w moich pięknych żółciutkich sakwach. Pewnie w takich samych przemytnicy przewożą narkotyki 🙂 Później już szybko docieram, jest sucho, ciepło, najważniejsze.

/

I was woken up by the wind. I`m taking dry clothes from the balcony and almost immediately came storm. Now I know, that not a yesterday long distance was a challenge, but a real adventure is already waiting for me. After 9 a.m. I have a visa. Anton came and we are eating breakfast, then we are going 1 km to his friend to print a visa, and now there is only 117 km to cover 🙂 Up and down, up and down. It blows strongly, I`m going against the wind again and from time to time it rains. You can`t take off your waterproof clothes. Once I decided to undress my raincoat and almost in the same time it started to rain.

When I crossed a border it started pouring with rain. Strangely enough, nobody wanted my visa. After 5 km it is not possible to continue the way. I`m going to the nearest village and sitting under a roofing. There is one old man, I`m saying: Poland and he answers that he was sailing in Gdansk. Thunders and flashes. After coffee and 40 minutes of rest, I am going. A beautiful sunset, the wind eased off, it isn`t raining. But such a luxury have I only not longer than 10 minutes 🙂 12 degrees and the temperature is falling down. I`m totally wet, but it is ok. A little later situation became much worse. It`s pouring, lightning, a navigation leads me across horrible mad. And it shows 45 km to my destination. So I give up. I`m packing myself and my equipment to the van on a petrol station and one guy gives me a lift. We did only 8 km, but now navigation shows only 12. Then I sticked on border guards. WTF? Again? Yes, but it turned out that last time I crossed a Greek border, only now Turkish. In this way I was travelling also via Greece. This time they wanted me to show them a visa and what I more what I have in my lovely yellow baggage. I suppose smugglers use exactly the same 🙂 And after that I`m quickly in Edirne, it`s dry and warm, that is now the most important.

O Nas

Dzień dobry bardzo. Ja to Paweł, a ona to Iza. Witamy Cię na naszej stronie. Jesteśmy w miarę normalną parą, poza tym że nie zgadzamy się z przyjętą przez większość definicją normalności, a wręcz się przeciwko niej buntujemy. Wierzymy w to, że życie nie sprowadza się jedynie do bezsensownej konsumpcji, a do szczęścia nie jest nam potrzebny nowy ajffon. Wierzymy w życie z pasją, pełne aktywności, pokonywanie własnych słabości, a przede wszystkim wierzymy w Boga. Dzięki jego opiece i ciężkiej pracy conajmniej raz w roku możemy się wyrwać z pułapki normalności. Na tydzień, miesiąc, czy dwa. Stopem, rowerem, pieszo albo samochodem. Nie musi to być wcale daleko. Życie ma smak i zapiera dech w piersiach nawet w „naszych” Karkonoszach. Wystarczy wziąć plecak, zmienić tryb na offline, wyciszyć telefon i wyjść z domu. Przed nami miesiąc w Albanii. Rodzina i przyjaciele przyzwyczaili się już, że będąc gdzieś dalej piszemy dla nich jakąś krótką relację. Tak będzie i tym razem. Zapraszamy do wspólnej podróży.