Menu

Dzień 16: Setubal – Lizbona 28,5 km

Wieczór w Setubal był sielankowy. Poszwendaliśmy się po miasteczku, w portugalskiej biedronce, czyli Pingo Doce zrobiliśmy zakupy, a później biesiada na tarasie u bombeiros, z widokiem na gustownie oswietloną Troje w oddali. Tym razem nie ma sali koedukacyjnej, więc Paweł dostaje łóżko w sali męskiej, ja w żeńskiej i rano o umówionej godzinie spotykamy się na korytarzu. Wyjście tradycyjnie przed 7, jak tylko zrobiło sie widno przed nami wyrosły pstre wzgórza. Nie ma wyjścia, będzie trzeba jakoś je pokonać. Idziemy długim ostrym podejściem w górę, w oddali widać jak dla nas nowy w tych stronach widok, ciemne chmury a z nich smugi, deszcz. Po wspinaczce czas na zejście i tak kilka razy. Poranek dał nam popalić, dobrze że najgorszy odcinek pokonaliśmy zanim słońce wygrało z chmurami i na dobre zaczęło palić. Dziś po raz kolejny mijamy wiele drzew obranych z kory do połowy. Dodatkowo na każdym jest cyfra od 0 do 9. Sa to dęby korkowe, z których raz na 9 lat obiera sie korę, która służy do produkcji korka, z którego słynie Portugalia. O 12 wreszcie dojrzeliśmy kawiarenkę, pyszna kawka, małe piwo i czas na relaks, mamy czas, na prom do Lizbony mamy juz tylko 13 km. Czuć już oddech dużego miasta, zaczynają sie bloki, supermarkety, ludzie różnych narodowości. W Barreiro kupujemy bilety na prom i już po kilkunastu minutach jesteśmy w Lizbonie. Robimy tylko małą rundę po okolicy, jutro tu wrócimy. Dziś już tylko zakupy i jedziemy w stronę lotniska gdzie mieszka Mario, znajomy Pawła, u ktorego spał na couchsurfingu 3 lata temu. Okazało się że Mario nas źle zrozumiał, myślał że będziemy w czwartek. Jednak nie ma problemu, pokoje wszystkie są zajęte, ale dostajemy living room, bardzo wygodny zresztą. Wieczór szybko mija, dostajemy wskazówki co do zwiedzania na następny dzień i wreszcie zasłużony sen.

O Nas

Dzień dobry bardzo. Ja to Paweł, a ona to Iza. Witamy Cię na naszej stronie. Jesteśmy w miarę normalną parą, poza tym że nie zgadzamy się z przyjętą przez większość definicją normalności, a wręcz się przeciwko niej buntujemy. Wierzymy w to, że życie nie sprowadza się jedynie do bezsensownej konsumpcji, a do szczęścia nie jest nam potrzebny nowy ajffon. Wierzymy w życie z pasją, pełne aktywności, pokonywanie własnych słabości, a przede wszystkim wierzymy w Boga. Dzięki jego opiece i ciężkiej pracy conajmniej raz w roku możemy się wyrwać z pułapki normalności. Na tydzień, miesiąc, czy dwa. Stopem, rowerem, pieszo albo samochodem. Nie musi to być wcale daleko. Życie ma smak i zapiera dech w piersiach nawet w „naszych” Karkonoszach. Wystarczy wziąć plecak, zmienić tryb na offline, wyciszyć telefon i wyjść z domu. Przed nami miesiąc w Albanii. Rodzina i przyjaciele przyzwyczaili się już, że będąc gdzieś dalej piszemy dla nich jakąś krótką relację. Tak będzie i tym razem. Zapraszamy do wspólnej podróży.